Tekst próbny

środa, 19 grudnia 2012

Uciekająca wena.

A oto i obiecany odcinek świąteczny. Udało mi się go napisać, przepisać, w końcu ukończyć. Ponoć wyszło to całkiem nieźle. Nie ma to zbyt wiele wspólnego z opowiadaniem, które powoli tworzy się na tym blogu, mimo to postanowiłam je tutaj dodać. Taki świąteczny, zabawny prezent od autoreczki ;). Miłego czytania.
Zapraszam również na www.anxo-e-do-demo.blogspot.com







Ciemna, zakapturzona postać biegiem pokonywała schody, zeskakując po kilka stopni i łapiąc metalową poręcz. Za każdym skokiem słychać było głośne uderzenia i skrzypienie mokrej skóry ciężkich butów. Siedmioletnie glany skrzypiały niemal przy każdym kroku, ale postać w ogóle się tym nie przejmowała. Miała na głowie większy problem niż jakieś tam ponuro skrzypiące buty, których pięty zapadły się gdzieś dwa lata wstecz. Wypadła z klatki, potykając się o próg i zjeżdżając z dwóch schodków. Zaklęła siarczyście, patrząc jak postać, która uciekała przed nią od godziny, właśnie znika za rogiem. Były marne szanse na jej dogonienie, jednak zakapturzona postać postanowiła walczyć. Ponownie ruszyła do ataku, przyśpieszając i nie zwracając na nic uwagi. Przebiegła przed maską jadącego samochodu i ponownie zbiegła z kilkunastu stopni. Kierowca zaczął na nią wrzeszczeć, ale jej to nie obchodziło. Ile metrów dzieliło ją od uciekającego lekkoducha? Może już jej nie zobaczy? Znów przyśpieszyła i w końcu wbiegła za zakręt. To, co tam zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

- Ty?! Co ty robisz? – postać zrzuciła kaptur z głowy, ukazując swoje oblicze. – A ty co?! Nie mogłaś wybrać kogoś innego? Musiałaś zostawić mnie dla niego?! – spojrzała z wyrzutem na postać, którą do tej pory goniła.

- Autorka? Ty tu? – chłopak mocno ściskał powabną postać i nie zamierzał jej wypuścić.

- Ja już mam dość! – jęknęła uciekająca postać vel powabna postać.

- Czego masz dosyć, Weno? – spytała Autorka, odwracając wzrok od chłopaka.

- Nadmiaru twoich pomysłów! Nie wiem na co kłaść nacisk, potrzebuję odpoczynkuuuu! – zawyła postać nazwana Weną.

- I dlatego uciekłaś do Kacpra? Jak mogłaś?! – Autorka z wyrzutem spojrzała na obojga. – Ja sobie bez ciebie nie poradzę! – Autorka zawyła płaczliwie, czując żal do zdrajców.

- Poradzisz sobie, jak tylko coś zobaczysz. Masz mocne nerwy? Bo to będzie zabójczy widok – Kacper uśmiechnął się szeroko, ponownie obejmując Wenę. – Chodź za nami. To będzie… Niezapomniane przeżycie – roześmiali się, a Autorka spojrzała na nich sceptycznie.

- Zdrajcy – burknęła, ale spokojnie ruszyła za nimi. O ile zobaczenie Kacpra z JEJ Weną było ciosem, o tyle to, co za chwilę ujrzała okazało się być czymś tak nierealnym i tak bardzo niemożliwym, że Autorce zrobiło się słabo. Wena popchnęła ją do przodu i zaraz, razem z Kacprem, przekroczyli próg. Tuż za drzwiami starego Domu Kultury była wielka czarna dziura, do której Autorka wpadła, gdy została popchnięta przez swoją Wenę. Zacisnęła powieki, przestraszona tym, że za chwilę upadnie. Nie chciała krzyczeć.

Spadła. Bardzo boleśnie upadła na drewnianą podłogę. Otworzyła oczy i powoli podniosła się z ziemi, rozglądając dookoła. Ponownie zacisnęła powieki i policzyła do dziesięciu, zastanawiając się, czy czasem przed chwilą nie uderzyła zbyt mocno o podłogę w pomieszczeniu. Przecież to musiał być jakiś żart.

- Uderzyłam się w głowę. Naprawdę mocno musiałam uderzyć się w głowę? Jak inaczej mam to wytłumaczyć? – spytała z niedowierzaniem samą siebie.

Ponownie postanowiła otworzyć oczy, tym razem wolniej i z większą rezerwą. Zaraz za nią z dużą gracją wpadł Kacper, w dalszym ciągu trzymając Wenę blisko siebie. Spojrzała na nich z niechęcią.

- Albo zwariowałam. Tak, to całkiem możliwe. Och, słodki Merlinie! Dlaczego to tak szybko przyszło? Dziewiętnaście lat i ześwirowałam… - westchnęła ciężko, po raz kolejny rozglądając się po całym pomieszczeniu. Nie było widać ścian.

- Nie zwariowałaś. Właśnie wskoczyliśmy do Twojej wyobraźni. Jest ona tak duża, że nie sposób zamknąć ją w jednym pomieszczeniu – Wena położyła dłoń na ramieniu Autorki, na co dziewczyna nawet nie zareagowała. To brzmiało co najmniej dziwnie. Wena uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. – Nie potrzebujesz mnie do pisania, bo to twoja wyobraźnia sama sobie poradzi.

- Ale… ale jak oni wszyscy tutaj? Przecież to nawet nie jest ze sobą połączone! – Klapnęła na najbliższe krzesło, które właśnie się pojawiło.

- Błąkają się po Twojej wyobraźni, dlatego wszyscy tutaj są – odezwał się Kacper.

- A znajomi? Oni nie są w mojej wyobraźni!

- Dzisiaj są. Chcą pomóc Ci żyć bez weny, radzić sobie samej.

Autorka pokręciła głową, próbując przyswoić do siebie to, czego dowiedziała się chwilę wcześniej. Nie bardzo jednak wiedziała co dalej. W tym wielkim pomieszczeniu znajdowały się dziesiątki, może nawet i setki osób. Realne i wymyślone, znajomi i przyjaciele… potrzebowała czasu, aby jakoś zacząć sobie układać to w swojej bardzo chorej wyobraźni. Zaczęło się układać w logiczną całość. Wstała i przeszła obok kilku postaci. Zatrzymała się przy jednej z nich.

- Jesteś aż tak wysoki? – spytała głupio, zadzierając głowę w górę. Mężczyzna parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał. Prychnął.

- To ty wymyśliłaś mnie takim, Autorko – powiedział chłodno.

- I jak ona ma do ciebie dosięgnąć? Mam jej dorobić drabinę? A może trochę cię… skurczę? – zapytała niepewnie. Usłyszała czyjś śmiech i warknięcie rozmówcy.

- Nie prowokuj! Zawsze będzie miała bliżej do…

- Severusie! – oburzona Autorka przerwała wywód mężczyzny. – To czytają dzieci!

- Będzie miała bliżej do niższych półek i mycia podłogi. O czym ty myślisz? Dziewczyno, kto cię tak zdemoralizował, że we wszystkim widzisz podtekst? – mężczyzna nazwany Severusem uśmiechnął się wrednie. Oboje wiedzieli, że to miało właśnie taki podsteks.

- Wszyscy mnie demoralizują! Saszka, Szymon, Grzechu, Marta, Karolina, Klaudia, Szymon… - zamyśliła się na chwilę. – A nie, Szymon już był. Ej! Czemu oni się tu pojawili?!

- Wymieniłaś ich. Każdy, kto w tej chwili pojawi się w twoim umyśle pojawia się również tutaj.

- Więc jeśli wymienię, na przykład, Lorda Voldemorta w różowej szacie w zielone króliczki i bamboszkach w kształcie misiów to on się tu pojawi? – spytała z lekkim powątpiewaniem, ale kiedy ujrzała przed sobą to, co przed chwilą zobaczyła, to parsknęła głośnym śmiechem. – Mocne to!

- ZAMORDUJĘ CIĘ, AUTORKO! – zawył Voldemort i natarł na Autorkę z pięściami.

- A różdżka gdzie? – spytała rzeczowo Wena, obserwując to ze sporym zainteresowaniem.

- Różdżki nie ma, bo ten furiat by wszystkich pomordował – roześmiała się Autorka. – Tom, kochanie, usiądź, bo się zmęczysz. W twoim wieku jest to bardzo niebezpieczne – poklepała go po policzku. Warknął na nią.

- To chociaż zrób coś z tym! Już! – rozkazał, szarpiąc za szatę.

- Lubię, jak mi rozkazujesz – zachichotała niczym mała dziewczynka. – Ale dobrze, znaj moje chamskie serce – odparła, a Voldemort stracił szatę. Został w różowych bokserkach w Mroczne Znaki. Autorka zaśmiała się jeszcze głośniej. – Ups. Już naprawiam ten błąd! – zawołała, kiedy mężczyzna zazgrzytał zębami. W końcu udało jej się nałożyć szatę na Czarnego Pana. Czarną szatę.

- Lepiej. Zrób jeszcze coś z tymi bamboszami – warknął na nią.

- Może być? – misie zostały zastąpione przez… dwie głowy Pottera.

- Jasne! – zawołał uradowany Voldemort.

- Ej! – Chłopiec-Który-Przeżył-Aby-Zatruwać-Życie-Innym właśnie się oburzył. – Chcę bambosze z głową tego dupka! – rozkazał, na co autorka go wyśmiała.

- Potter, Potter… Furiata mogę tylko ja obrażać. I tylko on może mi rozkazywać. I Severus. I Draco. I… Merlinie, dobrze już, dobrze! Ale wy, Gryfoni, nie możecie mi rozkazywać, jasne?! – warknęła zła. Ktoś położył dłoń na jej ramieniu.

- Spokojnie – odparł Ktoś. Autorka, słysząc jego głos odwróciła się do niego z uśmiechem.

- Już, już… Dziękuję, ale stój tu, bo go zamorduję. Dobrze?

- To twoja wyobraźnia, ty decydujesz co się tu dzieje… Chociaż widząc po tym, co się TAM dzieje, to albo nad nimi nie panujesz, albo…

- Albo? – spytała niepewnie, widząc uśmiech Ktosia.

- Albo czegoś ci mało. – Zsunął dłoń z jej ramienia, na dekolt i w dół.

- Zabieraj rękę! – zawołała, a na jej policzkach wykwitły ciemnoczerwone rumieńce. Ktoś posłusznie cofnął obie ręce. Autorka fuknęła ze złością.

- Zawsze jak fuczysz to coś ci się nie podoba. Co tym razem?

- Zabrałeś ręce. Po prostu mnie tak intensywnie nie obmacuj, jeśli nie chcesz tutaj dzikiej orgii – powiedziała powoli. Ktoś zaśmiał się, ale położył ponownie dłonie na jej ramionach.

- Lepiej?

- Lepiej, dziękuję. Co tu robi cała reszta spoza serii Harry’ego Pottera? Kacper odebrał mi Wenę, którą goniłam, wy, bo was wymieniłam… No, nie wszystkich, ale myślałam o was… Ale oni?

- Widocznie gdzieś tam w twoim umyśle się kręcili, skoro tu są. Będzie lepsza impreza, nie jęcz.

- Nie jęczę – spojrzała na niego.

- Jeszcze – powiedział to takim tonem, że aż się zarumieniła.

- Ej, nie przy wszystkich! Zresztą, zmieńmy temat. Gdzie Grześ?

- Ugania się za Bellą, o tam, widzisz? – Ktoś wskazał Autorce dwie goniące się osoby.

- Widzę – powiedziała powoli, a w pomieszczeniu ponownie coś zaczęło się zmieniać. Wyobraźnia znów zaczęła działać.

- Za Bellą?! Bellą?! Bella jest MOJA! – ryknął Voldemort i ruszył wściekle na Grzesia.

Potterowe bamboszki zaskrzeczały uroczo.

- Nie przesadziłaś teraz? – spytał Ktoś, zerkając na biegającego Voldemorta.

- Nie. Z całym szacunkiem do Grzesia, ale Bella należy do Voldemorta. Zawsze i wszędzie. – Autorka uśmiechnęła się przeuroczo.

- Biedny Grześ – westchnął Ktoś.

- A tam, da radę – Autorka obserwowała biegającego Voldemorta. Grześ zaczął uciekać z krzykiem. – Patrz, całkiem dobrze się trzyma. Jak na swoje lata to ma lepsze biegi ode mnie… Skubany…

- Może uratujesz chłopaka?

- Po co? – spojrzała na Ktosia ze zdziwieniem. – Dobierał się do Belli, musi za to zapłacić.

- A Igor? Też się do niej dobierał. Jemu nic nie zrobisz?

- On będzie później. Patrz jakie to urocze. Ojej! – zawołała Autorka. Słychać było Voldemorta wołającego: „Wygarbuję ci skórę, gówniarzu, jak jeszcze raz ją tkniesz!” oraz Bellę, dopingującą swój obiekt westchnień: „Kochanie, zostaw go, to dziecko! Chociaż to Puchon… Voldemort do boju!”

- Urocze? Urocze?! Gdzie to ma urok?! Jesteś pewna, że nie walnęłaś się zbyt mocno w głowię, kiedy tu wpadłaś? – spytał ktoś, patrząc na nią z niedowierzaniem.

- To ma mnóstwo uroku. Jeśli tego nie widzisz, to się po prostu nie znasz – powiedziała urażona.

Ktoś ciężko westchnął, ale już się nie odezwał. Autorka powoli zaczynała go wykańczać swoimi niezrównoważonymi pomysłami. Był z Autorką odkąd pamiętał, ale z dnia na dzień jej pomysły coraz bardziej zaczynały go przerażać. Westchnął ponownie.

- Może jednak zlitujesz się nad chłopakiem? – spytał ponownie, a Autorka spojrzała na niego z politowaniem.

- Ale po co? Duży jest, musi nauczyć się radzić sobie ze swoimi problemami. – Autorka była nieugięta. Ktoś pokręcił głową. W końcu dzisiaj to Autorka rządziła nimi wszystkimi. Całkowicie.

- Co z Rose? Zamierzacie zniszczyć ją psychicznie i pozostawić rozbitą i zastraszoną, jak Malfoy Hermionę w „Ostatnim Bastionie”? – spytał Ktoś i ponownie objął Autorkę.

- To nie tak. Ona po prostu musi trochę pocierpieć zanim będzie dobrze. Patrz, póki co jest szczęśliwa. Widzisz? O tam! – Wskazała na roześmianego rudzielca, który był właśnie poddawany największym torturom, jakie świat wymyślił – koszmarnym łaskotkom.

- Dlaczego tak wesoło jest tylko tutaj? – spytał z oburzeniem.

- Bo w życiu nigdy nie jest łatwo.

Ktoś zamilkł, doskonale zdając sobie sprawę, że dziewczyna ma racje. Nigdy nie było lekko i tak miało już pozostać. Przytulił Autorkę do siebie.

- Smutno – rzucił, niby od niechcenia.

- Wiem. Ale patrz tam, ten dopiero ma przechlapane! – Autorka ze śmiechem wskazała na uciekającego Severusa i grupę goniących go Snaperek. Wśród nich dostrzegła Angelikę i Patrycję. – Nie sądzisz, że powinnam do nich dołączyć? – spytała Ktosia.

- Autorko! – zawołał oburzony jej pytaniem.

- No co? A może dołączę do grupy, która stoi z transparentami?

- Transpa… co? – spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Gdzie tutaj stoją ludzie z transparentami, co?

Znowu zawiało i po ich lewej stronie pojawiła się spora grupa ludzi z transparentami. „Severus rządzi!” czy „Chcę zobaczyć majtki Snape’a!” miały największą oglądalność. Autorka uśmiechnęła się z zadowoleniem i przestała słuchać Ktosia. Musiała w końcu zrobić coś znacznie ważniejszego!

- I po co ja pytałem… - mruknął Ktoś i pokręcił głową.

- Ratunkuuuuuuuuuuu! – zawył Severus, biegnąc jak najszybciej. Podkasał swoją czarną szatę, uciekając przed Snaperkami, których liczba zwiększała się z każdą chwilą.

- Czy nie sądzisz, że za bardzo zmuszasz swoich faworytów do wysiłku fizycznego? – spytał Ktoś. Kiedy jednak nie usłyszał od Autorki żadnej odpowiedzi, rozejrzał się za nią i fuknął ze złością. – Autorko! No doprawdy, gdzie twoja dyscyplina?!

Autorka z ociąganiem odłożyła markery na ziemię i porzuciła prześcieradło, na którym można było dojrzeć „Severus Snape is my master”. Wzruszyła ramionami i podniosła się z podłogi.

- Dyscyplina? Gdzieś się pieprzy ze zdrowym rozsądkiem – odparła beznamiętnie.

- Autorko! To czytają nieletni! – Oburzył się Ktoś.

- Moja cenzura poszła pieprzyć się z tamtą dwójką – rzuciła zgryźliwie Autorka. – Dobra, dobra… - westchnęła, widząc karcące spojrzenie Ktosia. Przeszła kawałek i spojrzała na biegające Snaperki.

Wzięła jeden głębszy oddech.

- Heeeeej, Sevi! Chodź no do mnie! – zawołała, machając w stronę czarnowłosego mężczyzny.

- Po moim trupie! – wykrzyknął, wciąż uciekając przed zgrają Snaperek.

- Chodź tu, to cię od nich uwolnię. No, nie każ mi zrobić ci na złość – powiedziała ze złowieszczym błyskiem w oku.

Na jej słowa Severus momentalnie zawrócił i galopem ruszył w stronę Autorki. Musiał pozbyć się tych wariatek za wszelką cenę. Autorka uśmiechnęła się uroczo na ten widok i przyglądała się, jak Mistrz Eliksirów galopuje w jej stronę, powiewając połami czarnej szaty. Ona już dobrze wiedziała co za moment się wydarzy. Tuż przed nią pojawiła się… META?! Kiedy tylko Severus ją przekroczył, Autorka poklepała go po ramieniu i stanęła pomiędzy nim, a Snaperkami.

- My chcemy Severusa! My chcemy Severusa! – zawołały chórem, patrząc tęsknie na Mistrza Eliksirów.

- Sorry, miłe panie, ale Sevi już zajęty – powiedziała Autorka z rozbrajającym uśmiechem. Severus spojrzał na nią oburzony i niemalże słychać było, jak zgrzyta zębami.

- Nie mów do mnie Sevi! – zawołał wściekle. – I nie jestem zajęty!

- Nie? Chcesz w takim razie do nich wrócić? – spytała ze złowieszczym błyskiem w oku.

- To przez kogo jestem zajęty? – spytał niewinnie, udając szczere zainteresowanie. Snaperki zawyły ze złości, a Ktoś zarżał ze śmiechu.

- Przez nią. – Tuż przed Autorką pojawiła się Hermiona. Autorka, niewiele myśląc, pchnęła pannę Granger w ramiona mężczyzny. Zdezorientowana nastolatka wpadła w ramiona swojego nauczyciela. Severus spojrzał na nią.

- Granger…

- Profesorze…

Zaczęli razem i razem urwali. Autorka przewróciła oczami.

- Jak małe dzieci. Całować się, bo muszę w końcu odhaczyć jakąś parę i zająć się Marvim, bo zamęczy Grzesia tym bieganiem – powiedziała niecierpliwie Autorka i zacmokała.

Granger pierwsza pocałowała mężczyznę.

- Miało być tylko buzi, a nie orgia dla ubogich. Poszli stąd! Już! – zawołała Autorka, patrząc jak Severus, zazwyczaj najbardziej opanowany ze wszystkich ludzi, dobiera się do spódniczki swojej uczennicy.

Nie zwrócili na nią uwagi.

- Mówię coś! Tam macie parawanik, nikt was nie będzie podglądać. Poszli! – zawołała ze złością. Mężczyzna, nie odrywając się od ust dziewczyny, złapał ją za pośladki i poszedł za parawan.

Ktoś głośno się roześmiał.

- Mówisz i masz. Coś cię chyba poniosło – powiedział, śmiejąc się głośno. Warknęła.

- Nie sądziłam, że aż tak to wyjdzie… Ej, bez podglądania, zboczeńce! – krzyknęła, patrząc na Martę i George’a, którzy już podstawili sobie drabinki, żeby podejrzeć co też dzieje się za tym parawanem.

- Daj popatrzeć! – zawyła Marta. – Albo daj mi Dracusia!

- Ginny, Ginny daj! – zawołał George i Autorka westchnęła.

- Dobra, wami zajmę się później, czas spowolnić Toma – westchnęła ciężko i rozejrzała się dookoła.

Voldemort dalej gonił Grzegorza, ale oboje już ledwo dawali sobie radę. Zmęczenie dawało o sobie znać. Bellatrix stała w czarnym, skąpym stroju cheerleaderki i zagrzewała ukochanego do boju. Nagini właśnie próbowała ugryźć Pottera w kostkę. A najlepiej ją odgryźć. Z całą nogą. Przy samej szyi.

- Nagini, zostaw! – zawołała. – Jak go ugryziesz, to będziesz miała spore niestrawności! – dodała, ku wielkiej złości Złotego Chłopca.

- Ej! – zawołał, mało elokwentnie, Potter.

- Jego tym bardziej nie gryź! Zdechniesz szybciej niż ugryziesz! – dodała, widząc, że Nagini obrała sobie na cel ugryzienie Rona Weasleya.

Rudzielec oburzył się, słysząc słowa Autorki, ale nie skomentował jej wypowiedzi, zauważając to groźne spojrzenie. Nagini spojrzała na Autorkę z głodem w oczach.

- Znajdziemy ci coś lepszego do zjedzenia. Coś zdrowszego i mniej ciężkostrawnego. – Uśmiechnęła się i pogłaskała węża po obślizgłym, ale przyjemnym w dotyku, łbie. – Najpierw muszę uspokoić twojego pana, bo umrze na zadyszkę. – Roześmiała się. Patrzyła przez chwilę na węża, ale zaraz przeniosła swój wzrok na biegającego Voldemorta i coraz słabszego Grzesia.

- Dlaczego Lord nie użyje, tak po prostu, jak przystało na czarodzieja, różdżki? – spytał Ktoś, na co Autorka wzruszyła ramionami.

- Bo nie zdaje sobie sprawy, że już ją ma przy sobie. Ale przyznaj, że przynajmniej mamy jakiś ubaw, radość z życia. – Zaśmiała się.

- Złośliwa bestia – rzucił Ktoś. Autorka wywróciła oczami.

- Marvi, chodź do mnie! – zawołała słodko, machając na Voldemorta.

Obrzucił ją spojrzeniem pełnym niechęci i pognał dalej, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. To ją rozzłościło. Po raz drugi ustawiła metę tuż przed sobą.

- Kto pierwszy przekroczy tę linię mety… może zrobić co chce. Marvi, Grześ, może jakieś życzenia?

Spojrzeli po sobie i pędem ruszyli do roześmianej Autorki.

- Przecież nie dostaną od ciebie żadnej nagrody. – Ktoś spojrzał na nią ze sporym zainteresowanie,.

- Ja to wiem, ty to wiesz… Ale oni nie muszą. Poza tym to i tak Voldemort wygra.

- Dawaj Lordzie dawaj i się nie poddawaj! Dawaj Lordzie dawaj i się nie poddawaj! – Bellatrix w dalszym ciągu dopingowała swojego guru. Ktoś zachichotał.

- Pomysłowa dziewczynka z tej naszej Belli, nie powiem.

- Ta… Muszę ją przystopować, bo zrobiła się dziwna… Chyba ta miłość tak na nią wpływa…

Pierwszy metę przekroczył, co oczywiste, Voldemort. Uśmiechnął się triumfalnie. Spojrzał na Grzesia, który usiadł na ziemi, ledwo dysząc. Miał zdecydowanie słabszą kondycję niż Voldemort. Spojrzał na Autorkę z wyrzutem.

- To twoja sprawka! Jak mogłaś mi to zrobić?! Swojemu mężowi?!

- Byłemu. – Wzruszyła ramionami.

- Jak to byłemu?! – wykrzyknął, ze złością patrząc na Autorkę.

- Sam mnie zostawiłeś. – Odwróciła się twarzą do Ktosia. – To kogo tam jeszcze mamy na liście do uszczęśliwienia?

- Severus i Hermiona…

- Gotowi.

- Voldemort i Bellatrix?

- Zaraz będą gotowi.

- Rose i Scorpius?

- Tworzą się.

- Grześ?

- Sam da sobie radę.

- Grzechu i Marta?

- Muszę pomyśleć. Nie dam im Ginny i Draco, bo oni już są zajęci… Kto dalej?

- Ginny i Blaise?

- Poradzą sobie. Są słodcy z tymi kłótniami.

- Draco i Luna?

- Przemyślimy.

- Potter?

- A nie możemy się go po  prostu pozbyć? I Weasleya?

- AUTORKO! – wykrzyknął oburzony Chłopiec-Wybraniec. Do Weasleya informacja jeszcze nie doszła.

- Siedź cicho Potter, nie rozmawiam z Tobą, tylko z moim Ktosiem – warknęła Autorka i spojrzała na Ktosia. – Jeszcze mamy kogoś na tej liście?

- Nagini.

- No tak. Hm… Nagini, możesz zjeść Petera. I obu Creeveyów. I wszystkich Puchonów. No, może z wyjątkiem Teddy’ego Lupina – uśmiechnęła się.

- W końcu! – zasyczała z radością i ruszyła w stronę swojej pierwszej ofiary.

Autorka z uśmiechem odwróciła się do Ktosia. Wyglądał jak skonfundowany.

- To jeszcze kogoś mamy czy wracamy do Belli i Lorda? – spytała z uśmiechem.

- No mamy… Kacper i twoja Wena…

- Już sobie poradzili beze mnie.

- I ciebie.

- Wracając do Belli i Lorda… - powiedziała natychmiast. Ktoś pokręcił głową i westchnął poirytowany.

- To co z nimi?

- Patrz, zaraz zobaczysz.

Bella podbiegła do Voldemorta, gdzieś po drodze upuszczając swoje czarne pomponiki.

- Och, Lordzie, mój bohaterze! – zawołała, rzucając mu się na szyję. – Lodzie, och Lordzie!

- Nie lękaj się niewiasto! Lord Voldemort cię zawsze uratuje! – zawołał i objął ją w pasie, przyciągając do siebie i całując namiętnie.

- Och mój Lordzie!

- Och moja Bellatrix!

Szimi i Ktoś spojrzeli na nich zdegustowani i zerknęli na Autorkę.

- Nie sądzisz, że przesadziłaś? – spytał Szimi.

- To nie ja, to moja wyobraźnia. – Uniosła ręce do góry, w geście bezradności. – Innocens dominus est[1].

- Skoro oni też już są szczęśliwi, to może najwyższy czas zająć się…

- George’m i Martą? Też tak sądzę! – Autorka szybko wtrąciła swoje zdanie, dobrze wiedząc o czym Ktoś chce powiedzieć. – Chociaż chyba wiem jak ich mogę uszczęśliwić.

- Jak?

- Wystarczy napisać pewien tekst. Ciekawy tekst. A reszta… reszta to ich sprawa.

- A ty?

- Co ja?

- Co z twoim szczęściem?

- Wyparowało! – Zaśmiała się Autorka. – No, skoro wszystkimi się zajęliśmy to… Kaaawaaa!

- Cynamonowa czy korzenna? – spytał Szimi, podchodząc do Autorki.

- Cynamonowa. Korzenna była ostatnio, całkiem dobra. – Złapała go pod ramię. – So Coffee, a potem Bejbi blues, może być? – spytała, spoglądając na resztę.

- Ostatecznie może być – powiedział łaskawie. – Idziemy?

- Idziemy. – Spojrzała na Ktosia. – Natchnienie, idziesz z nami?

- Przyjdę później – odparło Natchnienie, do tej pory nazywane Ktosiem.

Autorka kiwnęła głową, ostatni raz spojrzała na swoją wybujałą wyobraźnię i wyszła razem z Szimim. Potrzebowała kawy. Dużej kawy.



BARDZO KULAWY KONIEC.








[1] Innocens dominus sum – łac. Jestem niewinna, panie.

sobota, 1 grudnia 2012

5.

Szósty rozdział bardzo powoli się pisze, nie mam ani czasu, ani weny i bardzo nad tym ubolewam. Rozdział zbetowany przez Aleksandrę, której bardzo, bardzo mocno dziękuję. Mam nadzieję, że w końcu udało mi się stworzyć coś z akcją. Nie jest to jeszcze ta główna akcja, ale powolutku będzie się rozwijała. 






Hermiona przez resztę dnia była rozkojarzona i nie bardzo wiedziała co się dzieje. Nie udzielała się na lekcjach tak często, jak zawsze, czasami w ogóle znikała gdzieś w swoim świecie, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzyło. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować na najbliższych zajęciach bądź przy jakimkolwiek przypadkowym spotkaniu z mężczyzną. Usłyszał wszystko to, co nigdy nie miało do niego dojść. Była wściekła sama na siebie, że nie zwróciła uwagi na czyjąkolwiek obecność, nim się odezwała.
Zadowolona z końca zajęć zebrała swoje rzeczy z ławki i pobiegła do biblioteki. Miała nadzieję, że Ginny już na nią czeka i nie będzie zła o to drobne spóźnienie. Dobiegła do drzwi, zgarnęła włosy do tyłu, wzięła głębszy oddech i weszła do pomieszczenia. Czarną, materiałową torbę brunetka przewiesiła przez ramię, a w ramionach ściskała trzy podręczniki i parę rolek pergaminu. Rozejrzała się za rudowłosą przyjaciółką i odetchnęła z ulgą, zauważając ją przy stoliku w najdalszym kącie biblioteki. Podeszła do niej.
- Spóźniona. Nie poznaję cię, Hermiono. – Ginewra spojrzała na swoją przyjaciółkę, jednak wciąż delikatnie się uśmiechała, co oznaczało, że nie jest na nią zła.
- Trochę się zamyśliłam, przepraszam. – Z głośnym westchnięciem klapnęła na pierwsze lepsze krzesło, odkładając książki na stolik. Była rozkojarzona przez tą całą sytuację z mistrzem eliksirów. Orzechowymi oczami spojrzała na przyjaciółkę, wieszając torbę na oparciu krzesła.
- O czym tak myślisz? A może o kim? – Ginny przez te sześć lat całkiem dobrze poznała Hermionę. Wspólnie spędzane wakacje bardzo je do siebie zbliżyły.
- O tym, że wielkimi krokami zbliża się wojna, Ginny. A ja wiem, że choćbyśmy się nie wiem jak starali, to i tak poniesiemy ofiary… Boję się, że to będzie ktoś z bliskich mi osób, których nigdy nie chciałabym stracić – powiedziała cicho i wbiła wzrok w jeden z pergaminów. W końcu powiedziała na głos to, co gryzło ją od pewnego czasu.
- Nikt z bliskich nam osób nie zginie, zobaczysz. Harry pokona Voldemorta i znowu wszystko wróci do normy, nikt nie będzie musiał się niczego bać. – Rudowłosa Weasleyówna uścisnęła dłoń przyjaciółki i uśmiechnęła się, chociaż trochę z przymusu. – Tylko teraz wszyscy musimy przyłożyć się do naszych zadań, aby jak najlepiej przygotować się do tej Ostatniej Bitwy. Damy radę, Hermiono. – Uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki, chociaż sama nie wierzyła w swoje słowa. Voldemort był silniejszy i miał znacznie większą armię niż Zakon Feniksa. I to oni stracili najsilniejszego czarodzieja, co bardzo osłabiło ich siły. Nie mogła jednak pokazać tego, że się boi, bo to jeszcze bardziej zdenerwowałoby jej starszą przyjaciółkę.
- Dzięki Ginny, ale wiem, że sama w to nie wierzysz. – Hermiona uśmiechnęła się blado do dziewczyny i lekko ją do siebie przytuliła. – Ale masz rację, musimy się trzymać, nie możemy po sobie pokazywać, że jednak czegoś się boimy. Musimy być silni. Dla Harry’ego.
- Dla Harry’ego – powtórzyła za osiemnastolatką i wyciągnęła coś spomiędzy kartek podręcznika do eliksirów. – Bill i Fleur zapraszają cię na swój ślub. Miał być w wakacje, ale sama wiesz jak to wyglądało… - Podała przyjaciółce zaproszenie.
- Tak, wiem – powiedziała, rozkładając zaproszenie. Samo w sobie było śliczne, więc Hermiona była niemal pewna, że wybrała je Fleur. Uśmiechnęła się, patrząc na pochyłe pismo Francuzki.

Pragnąc podzielić się radosną nowiną zawiadamiamy, że wbrew przestrogom przyjaciół, a sobie ku szczęściu postanowili związać swe losy
Fleur Delacour
i
William Weasley
Łącząc nadzieję na dzielenie tej radości z nami, zapraszamy na uroczystość zaślubin, która odbędzie się 24 grudnia 1997 roku o godzinie 1600.
Po uroczystości miło nam będzie gościć
Sz. P.
Hermionę Jean Granger
z osobą towarzyszącą,
na uroczystości weselnej.
Uprzejmie prosimy o potwierdzenie przybycia.

Hermiona musiała kilka razy przeczytać całe to zaproszenie, aby w końcu dotarły do niej wszystkie słowa, jakie zostały zawarte na tym niewielkim skrawku papieru. Osoba towarzysząca? To żart? Spojrzała na Ginny, ale ta tylko się uśmiechała.
- Będziesz? – spytała, jakby nie rozumiała wzroku dziewczyny, co oczywiście było nieprawdą, bo Weasleyówna doskonale wiedziała, jaka będzie reakcja panny Granger na to krótkie stwierdzenie.
- Z osobą towarzyszącą? Musieli dopisać ten kompromitujący tekst? – zapytała, powoli dobierając słowa. Przecież logiczne było, że Hermiona nie znajdzie sobie osoby towarzyszącej w przeciągu zaledwie czterech miesięcy. A już na pewno nie wtedy, kiedy będzie spędzać większość swojego wolnego czasu z mistrzem eliksirów.
- Czemu kompromitujący? Przecież możesz iść z Ronem… - zaczęła, ale przerwało jej głośne prychnięcie ze strony Granger. Ona i Ron? Nie, to nie miało szans. – Ewentualnie z naszym kochanym mistrzem eliksi…
- Ginny! – wykrzyknęła Hermiona, a zaraz później usłyszała głośny syk i zobaczyła karcące spojrzenie bibliotekarki. No tak, w bibliotece trzeba było zachować ciszę.
- No co? Ani ty, ani tym bardziej mistrz eliksirów nie będziecie mieli z kim przyjść na ten ślub, a on również dostał takie samo zaproszenie. Z tym samym, jak to nazwałaś, kompromitującym dopiskiem. Co ci szkodzi? Do grudnia sporo czasu, a i święta od razu z nami spędzicie… Bo wiesz, że moja rodzina, oczywiście z wyjątkiem Ronalda, jakoś przełknęła i zaakceptowała fakt, że śmierć Dumbledore’a była zaplanowana? – Ginny, niezrażona wściekłą miną przyjaciółki, kontynuowała rozpoczętą myśl. – Nie patrz tak, to nie robi na mnie żadnego wrażenia – odparła, wzruszając ramionami i uśmiechnęła się, patrząc na niedowierzanie na twarzy przyjaciółki.
- Ginewro Molly Weasley, czy ty coś insynuujesz? – Hermiona podparła się pod boki, patrząc na przyjaciółkę ze złością. Że niby ona i mistrz eliksirów? Razem? Przecież to nie miało żadnej logiki!
- Nic nie insynuuję. Po prostu moglibyście iść razem, nie mówię, że jako zakochana para, że za rączki macie się trzymać, całować, przytulać czy cokolwiek. Tylko po prostu przyjść razem. Jako Hermiona Granger oraz Severus Snape, czyli uczennica i nauczyciel, nie Hermiona i Severus, zakochana para. – Ginny wywróciła oczami, patrząc na nią.
- Szszszszsz, Ginny! – Hermiona rozejrzała się nerwowo dookoła, bojąc się, że ktoś mógłby je podsłuchać. – Ciszej. I skończ to powtarzać, bo ktoś niepowołany mógłby to usłyszeć, a tego nikt by nie chciał. A już na pewno nie ja. – Ostro spojrzała na przyjaciółkę.
- Nie denerwuj się tyle, bo ci się przed weselem zmarszczki porobią. Dobrze, dobrze, źle zrobiłam. Więcej nie będę tak głośno mówić, ale przemyśl moją propozycję – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się delikatnie. – Odpisz lepiej jak najszybciej Billowi i Fleur, że przyjdziesz. Bo przyjdziesz, prawda?
- Przyjdę, przyjdę. Nie mam innego wyjścia, nie? – Uśmiechnęła się do niej delikatnie. – Ale mogę odpisać im później? I nie muszę od razu pisać czy będę sama czy z kimś? – spytała po chwili, chowając książki i pergaminy do torby.
- No nie masz. Od razu zostaniesz na święta… I na nowy rok! Prawie dwa tygodnie razem, czy to nie jest wspaniałe? – Ginewra uśmiechnęła się przeuroczo i Hermiona nie mogła się nie zaśmiać.
- To zależy na ile Snape mi pozwoli do was przybyć – powiedziała bez zastanowienia i zaraz pożałowała swoich słów. Już zaczynała się podporządkowywać mężczyźnie i jego poleceniom. Mimowolnie zastanawiała się, czy jej nauczyciel będzie pozwalał jej wyjść gdzieś ze znajomymi, ewentualnie zostać na dłużej w Norze.
- Niewiele czasu potrzebowałaś, aby przywiązać się do jego obecności, zaskakujesz mnie – odparła ruda, patrząc na przyjaciółkę. – Wcześniej nawet przez trzy sekundy nie zastanawiałabyś się, czy jakiś tam mężczyzna, tym bardziej Snape, pozwoli ci na to czy na tamto, a teraz co? Tylko się w nim nie zakochuj!
- O to nie musisz się martwić. Na pewno się nie zakocham – powiedziała przez zaciśnięte zęby i zarzuciła torbę na ramię. Zmęczyła ją ta cała rozmowa o niej i mistrzu eliksirów. Musiała jeszcze przygotować się na jutro i wyspać przed kolejnymi porannymi zajęciami z mężczyzną. – Zobaczymy się później, muszę coś załatwić – powiedziała i, nie czekając na jakąkolwiek reakcję przyjaciółki, wyszła z biblioteki. Musiała ochłonąć.

***

Następnego dnia Hermiona z drżącym sercem zeszła do lochów. Nim zapukała do drzwi musiała wziąć dwa razy głęboki oddech. Zostało jeszcze kilka minut, ale tym razem nie zamierzała się spóźnić. Rozejrzała się w prawo i lewo, aby zobaczyć czy nikt nie idzie i zapukała do drzwi. Długo nie musiała czekać, aż mężczyzna jej otworzy. Spojrzał na nią i uniósł brew.
- Granger, jesteś dziesięć minut przed czasem – stwierdził, spoglądając na nią. – Zdajesz sobie sprawę, że zarówno spóźnianie się, jak i przychodzenie przed czasem jest niekulturalne? – spytał i, nie czekając na odpowiedź, wpuścił nastolatkę do pomieszczenia. Przeszła obok niego, wchodząc dalej. Rozejrzała się dookoła, chociaż nie spodziewała się, że w tym pomieszczeniu może się cokolwiek zmienić. Wszystkie słoje stały na swoich miejscach, składniki były specjalnie poukładane, kociołki porozkładane, a książki z recepturami rozłożone na stolikach. Było chłodno i ciemno, jak w każdym z lochów.
- Rusz się, Granger. Jak już przyszłaś wcześniej, to zacznij tworzyć eliksiry, zamiast się na wszystko gapić, jakbyś widziała to po raz pierwszy – warknął ze złością.
Hermiona bez słowa podeszła do stolika, przy którym stały trzy kociołki i rozłożona księga, otwarta na jednej z wielu stron. Co dzisiaj miała zrobić? Serce zamarło jej, gdy przeczytała na jednej ze stron nazwę eliksiru, zapisaną pochyłą czcionką. Vivificantis. Krew jednorożca, które nigdy wcześniej nie używała do żadnego z eliksirów. Zaczęła się denerwować, na co nie mogła sobie pozwolić, musiała się uspokoić.
- Czy… czy mogę o coś zapytać?
- Już to zrobiłaś, Granger – warknął nieprzyjemnie, ale skinął głową, pozwalając jej zadać to pytanie.
- Kilka… kilka dni temu kazał mi pan przychodzić codziennie do Veritaserum, ale kiedy próbowałam w pierwszy dzień przyjść, sala była zamknięta, więc więcej się nie pojawiłam… Dlaczego nie mogłam wejść? – spytała cicho. Denerwowała się, że znowu oberwie jej się za coś, co nie było jej winą.
- Bo ci nie pozwoliłem, Granger – powiedział, jakby to było oczywiste. – Zablokowałem twój dostęp do tego pomieszczenia. Nie musisz się przejmować tym eliksirem, ale od jutra musisz przychodzić codziennie, albo możesz się więcej nie pokazywać. – Zakończył temat, odwracając się do niej plecami. – Krew jednorożca znajdziesz w drewnianej skrzyni, wraz z całą resztą składników do Vivificantis. Wystarczy jeden kociołek. Zaczynaj. – To powiedziawszy Severus skierował swe kroki do drugiego pomieszczenia, gdzie, jak wydawało się Hermionie, były jego komnaty.
Nie zastanawiała się jednak nad tym dłużej, wolała zacząć od razu tworzenie eliksiru, bo nie chciała ponownie zdenerwować mężczyzny, co jednak zdarzało jej się zadziwiająco często. Wlała wodę do kociołka i rozpaliła pod nim ogień. Spojrzała na recepturę i otworzyła dosyć duże, drewniane pudełko, w którym znajdowały się wszystkie składniki, odpowiednio podpisane. Wyciągnęła cztery serca nietoperza, łuski rogogona węgierskiego, dwa rogate ślimaki, szczurze jelita, krwawy pieprz i siedem mleczy. Krew jednorożca, która była niezwykle cennym składnikiem, pozostawiła w skrzyni, aby przypadkiem nic się z nią nie stało. Zajrzała do kociołka, woda powoli wrzała, więc Hermiona wzięła nóż i powoli pokroiła rogate ślimaki w idealne, jednocentymetrowe kosteczki, aby po chwili wrzucić pierwszy składnik eliksiru. Ponownie przejrzała recepturę, aby niczego nie pomylić.

Vivificantis

składniki:
cztery serca nietoperza,
łuski rogogona węgierskiego,
dwa rogate ślimaki,
trzy jelita szczurze,
trzynaście kulek krwawego pieprzu,
siedem dorodnych mleczy,
dziesięć mililitrów krwi jednorożca.

Sposób przyrządzenia:
Do wrzącej wody dorzucić rogate ślimaki, pokrojone w idealne, jednocentymetrowe kostki. Gotować, aż będą miękkie, dopiero wtedy można dorzucić przemielone szczurze jelita i serca nietoperza. W tej chwili eliksir powinien przybrać kolor ciemnej purpury. Gotować dziesięć minut, nim będzie można dorzucić drobno pokrojone mlecze, po których wywar powinien zmienić swoją barwę na ciemnozieloną. Zamieszać dziesięć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, dodać zgnieciony pieprz i łuski. Gotować przez trzy godziny, nim będzie można dodać ostatni składnik – krew jednorożca. Po dodaniu mocniej podgrzać, zamieszać sześć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i cztery razy w przeciwną stronę. Odstawić eliksir na bok. Kiedy przybierze barwę błękitu zmieszanego ze srebrem, oznacza, że eliksir jest gotowy.

Przeczytała to dwa razy i uśmiechnęła się delikatnie. Sądziła, że tak ważny eliksir będzie znacznie trudniejszy, a tutaj wszystko wydawało się być znacznie łatwiejsze, niż sobie to wyobraziła. Z uśmiechem zaczęła działać według podanej receptury, uważając na to, jak przygotowuje składniki. Musiały być idealne, nie mogła zniszczyć tego eliksiru. Kroiła, dorzucała, mieszała i czekała. Wyciągnęła moździerz i wrzuciła do niego kulki krwawego pieprzu i łuski rogogona węgierskiego. Zaczęła trzeć składniki na proch, jak najmocniej się dało. Zostały jej ledwie trzy minuty do dodania tych potartych składników i będzie mogła zrobić trzygodzinną przerwę. Tylko co miała zrobić w trakcie trwania tej przerwy? Iść do mężczyzny i powiedzieć, że już skończyła? Siedzieć i czekać? A może zostawić eliksir na jakiś czas i iść na śniadanie? Nie bardzo wiedziała, więc sprawdziła jeszcze raz, czy aby na pewno składniki są dobrze utarte i dorzuciła całą zawartość moździerza do kociołka. Buchnęła szarobura para i eliksir zmienił ponownie barwę z ciemnozielonej na szaroniebieską. Trzy godziny czasu do dodania następnego składnika. Spojrzała na zegar.
I co teraz?, spytała sama siebie, rozglądając się za czymkolwiek innym do roboty. Może powinna zapukać do komnaty mężczyzny i zapytać się go o to? Zajrzała do kociołka i po chwili ruszyła w stronę drzwi. Zapukała cicho, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, niepewnie nacisnęła na klamkę. Drzwi ustąpiły i oto dostęp do komnat mistrza eliksirów stał przed nią otworem. Z nerwów zaschło jej w gardle, bo nie wiedziała czego spodziewać się po mężczyźnie. Jak zareaguje, widząc ją w którejś z komnat? Może jednak powinna poczekać w pracowni?
Jednak z każdym pytaniem, które sama sobie zadawała, brnęła w głąb pomieszczenia. Ciekawość zwyciężyła ze strachem. Chciała zobaczyć jak mieszka mężczyzna, chciała go bliżej poznać, skoro mają ze sobą współpracować przez cały ten rok.
Komnaty Severusa Snape’a wcale nie były takie ponure jak on i całe hogwardzkie lochy. Zaskakujący był fakt, że było tam całkiem przytulnie, co w ogóle nie było podobne do mężczyzny. Jego komnaty składały się z czterech pomieszczeń i widoczny był fakt, że mistrz eliksirów raczej nie ruszał się ze szkoły na dłuższy okres, taki jak wakacje czy święta. Zamek był jego domem i to nie podlegało żadnym wątpliwościom. Pierwsze pomieszczenie, do jakiego weszła dziewczyna było niewielkie i przypominało coś na wzór przedsionku. Brunetkę zaskoczył fakt, że pomieszczenie to miało aż trzy pary drzwi – te, przez które ona weszła, drugie, które prowadziły w głąb komnat i trzecie, które, prawdopodobnie, prowadziły wprost na korytarz.
Do drugiego pomieszczenia bała się przejść, ale również ciekawość i gryfońska natura zwyciężyły, więc lekko pchnęła drzwi i przeszła do sporego pokoju, który spokojnie mógł nosić miano salonu. W dużym kominku palił się ogień, mimo iż był dopiero początek września. Było to jednak spowodowane tym, że w lochach było naprawdę zimno, przez cały czas. Przed kominkiem, na dosyć dużym i, wydawało się, że bardzo miękkim, dywanie stały dwa duże fotele i okrągły stolik. Na pozostałych trzech ścianach stały wysokie regały pełne różnych ksiąg, co bardzo zafascynowało nastolatkę. Wiedziała, że gdyby nie ta powłoka wrednego i aroganckiego mężczyzny, który nie pozwala nikomu się do siebie zbliżać, to miałaby sporo tematów z nim. Był inteligentny, więc na pewno mogłaby prowadzić z nim długie, wielogodzinne dysputy filozoficzne. Mogłaby, gdyby tak bardzo się go nie bała.
Domyślała się, co będzie za następnymi drzwiami – sypialnia mistrza eliksirów. To było pomieszczenie, do którego z jednej strony bała się zajrzeć, a z drugiej bardzo chętnie zobaczyłaby, jak mężczyzna mieszka. Postanowiła jednak bardziej się nie z pouchwalać i pozostała w salonie, trochę się denerwując. Może jednak powinna zapukać do sypialni? Zrobiła trzy kroki w tamtą stronę i znowu zwątpiła. A co, jeśli zaraz nie przyjdzie? Musi w końcu zdobyć się na odwagę i zapytać co dalej ma robić. Nawet jeśli miałby ją wyrzucić. Zrobiła kolejne kilka kroków i stanęła przed drzwiami. Serce biło jej jak oszalałe, gdy podnosiła rękę do drzwi. Zapukała trzy razy i wstrzymała oddech.
Po chwili stanęła oko w oko z mistrzem eliksirów i postrachem całego Hogwartu, Severusem Snape’m. Mistrzem eliksirów, z ręcznikiem owiniętym wokół bioder i odkrytą całą resztą ciała. Momentalnie spłonęła rumieńcem i spuściła wzrok, patrząc na czubki swoich butów. Tego się nie spodziewała.
Severus również nie spodziewał się, że zobaczy przed drzwiami swoją uczennicę, dlatego jedyna rzecz, jaka przyszła mu do głowy, to było bezczelne zatrzaśnięcie drzwi, tuż przed nosem nastolatki, która momentalnie zrozumiała jego przesłanie. Odwróciła się na pięcie i z płonącymi rumieńcami wstydu powróciła do pracowni.

***


Severus zatrzasnął drzwi przed dziewczyną, nawet się nad tym nie zastanawiając. Jak mogła się tak zachować? Kto kazał tej głupiej dziewczynie pchać się prosto do jego komnat? Kto jej na to pozwolił?! Ze złości uderzył pięścią w mahoniowe drzwi i zacisnął szczęki. Czarny ręcznik owinięty był wokół bioder, idealnie podkreślając bladość skóry mężczyzny. Dziesiątki blizn i oparzelin na całym ciele nie prezentowało się najlepiej. Mężczyzna nienawidził swojego ciała, od zawsze. Nienawidził samego siebie.
Ze złością wrócił do łazienki, aby ubrać się i wrócić do pracowni. Miał wielką ochotę nawrzeszczeć na Granger i wiedział, że nie będzie się hamował z żadnymi słowami, nawet jeśli miałby doprowadzić ją do płaczu. Przecież nikt nie kazał jej pchać się tam, gdzie nikt jej nie chciał. Szczególnie do jego prywatnych komnat.
Głupia dziewucha, której nikt wcześniej nie nauczył kultury.

***

Hermiona czuła się zawstydzona jak jeszcze nigdy wcześniej. Wiedziała przecież, że to nie było najlepsze posunięcie, aby iść do jego sypialni z jakimś głupim, niepotrzebnym pytaniem. Do pracowni eliksirów wpadła jak burza i klapnęła na jedno z krzeseł, zdenerwowana bardziej niż kiedykolwiek. Mistrz eliksirów w samym ręczniku! Gryfonka obawiała się, że za chwilę będzie w samym centrum okropnej burzy, która nazywa się Severus Snape. Bała się jego złości, bo wiedziała do czego może być zdolny. Jaka ona była głupia, sądząc, że pójdzie do jego komnat, odnajdzie go i dowie się co teraz ma robić.
Nawet nie wiedziała, kiedy łzy napłynęły jej do oczu. Obraz zaczął jej się rozmazywać, kiedy spoglądała swoimi dużymi, orzechowymi oczami na ogień pod kociołkiem. Jak mogła tak wszystko zniszczyć? Przecież mężczyzna nigdy więcej nie będzie chciał jej widzieć na oczy! Zawiodła wszystkich - McGonagall, Ginny, Harry’ego, cały Zakon Feniksa. A najgorsze było to, że zawiodła samą siebie.
Czy coś jeszcze mogło pójść źle?
Mogło.

***

Gdy Severus wrócił do pracowni, zastał brunetkę siedzącą przy stoliku i wpatrującą się w ogień płonący pod kociołkiem. Wciąż czuła wstyd i zażenowanie wcześniejszą sytuacją. To nie tak miało wyglądać! Przecież miała tylko zapukać, zapytać, dowiedzieć się i wrócić do pracy, a nie zapukać i zobaczyć go w samym ręczniku. Dla obojga była to bardzo kompromitująca sytuacja i oboje woleliby o niej jak najszybciej zapomnieć. Szczególnie Severus, który był niemal pewien, że Granger obejrzała sobie wszystkie jego blizny, które tak bardzo podkopały jego samoocenę. Wiedział, że wyglądał z nimi szkaradnie, ale dopóki nikt ich nie oglądał, to wszystko było dobrze.
Do chwili, gdy Granger nie wtargnęła w jego życie.

***

Wszedł do pracowni szybkim, zamaszystym krokiem, gotów nawrzeszczeć na nią za jej impertynenckość i gryfońską głupotę. Zauważył ją jednak, siedzącą tuż przy ogniu, wpatrującą się w kociołek i z oczami pełnymi łez. Jej nietypowe zachowanie zbiło go z pantałyku, więc nawet się nie odezwał. Podszedł za to do niej, wciąż milcząc.
Wyczuła jego obecność i odwróciła się, twarzą do niego. Załzawionymi oczami spojrzała na srogie oblicze mistrza eliksirów. Parę łez pociekło po jej policzkach.
- Przepraszam profesorze – wydusiła, połykając łzy, spływające po jej bladych policzkach. – Nie… nie powinnam była wchodzić, ale chciałam się do-dowiedzieć co mam da-dalej ro-obić. – Spazmatyczny oddech spowodował, że brunetka zaczęła się jąkać. To było dosyć nietypowe zachowanie, a Severus nigdy wcześniej nie widział, aby dziewczyna nie była w stanie się odezwać.
- Przestań się mazać, Granger – rzucił w końcu, ponownie przyodziewając maskę obojętności. – Zajmij się lepiej eliksirami i zapamiętaj sobie, że za te drzwi – ręką wskazał na te, które prowadziły do jego komnat – nie masz prawa wejść, chociażby nie wiem co się działo. Zrozumiałaś? – Jego głos był dobitny, ale sprawił, że brunetka zaskakująco szybko przestała płakać. Merlinie, czy naprawdę był taki zły?
Kiwnęła głową i dłońmi otarła mokre policzki. Spojrzała do kociołka z Vivificantis.
- Co teraz mam robić, panie profesorze? Vivificantis potrzebuje trzech godzin, a Veritaserum mam zamieszać dopiero wieczorem… - powiedziała powoli i znowu na niego spojrzała. Blado się uśmiechnęła.
- Możesz iść i wrócić dopiero, kiedy będzie czas zakończyć eliksir. Odstawisz go i przelejesz do tych kilku fiolek – wskazał na stojące w równym rzędzie, szklane probówki – dokładnie zakręcisz i odstawisz do magazynu Granger. – Spojrzał na nią uważnie, bo ona nawet się nie poruszyła, tylko wpatrywała w niego, dokładnie słuchając każdego słowa. – Dostęp do magazynu jest zablokowany zaklęciem i specjalnym hasłem, więc kiedy przyjdziesz, pergamin z hasłem i zaklęciem będą przywieszone tam – machnął w stronę tablicy. – Granger, postaraj się tym razem niczego nie zepsuć, jasne? – Patrzył na nią, a kiedy skinęła głową, ledwo zauważalnie odetchnął. – Zmiataj, Granger – rzucił zły, a ona szybko pozbierała swoje rzeczy.
- Przepraszam i do widzenia, profesorze – rzuciła i uciekła z pomieszczenia.
Jak będzie mogła spojrzeć mu ponownie w oczy?
Oboje czuli zażenowanie i wstyd. Ona, bo to był jej nauczyciel, w dodatku taki, który od samego początku bardzo jej nienawidził, niewiadomo dlaczego. On, bo był nauczycielem, szpiegiem doskonałym, śmierciożercą... i tak bardzo nienawidził siebie i swojego ciała, że to nie mieściło się w głowie. A ona go zobaczyła, zobaczyła jego największą słabość, czyli blizny i oparzeliny na całym ciele.
Lepiej, żeby nikt więcej się o tym nie dowiedział.

***

Hermiona wybiegła z lochów, jakby coś ją goniło i wpadła do Wielkiej Sali, gdzie akurat trwało śniadanie. Ludzie od razu zwrócili uwagę na dziewczynę, z rozwianymi, brązowymi lokami, zarumienionymi policzkami i oczami zaczerwienionymi od płaczu. Delikatnie przygryzła wargę i usiadła tuż obok Ginewry, która ze złośliwym uśmieszkiem wpatrywała się w przyjaciółkę, zastanawiając się co spowodowało, że Hermiona wyglądała tak, jak wyglądała. Nachyliła się do przyjaciółki.
- Co takiego się wydarzyło? Wyglądasz jakby najpierw było źle, a później bardzo przyjemnie. Albo na odwrót. – Ginewra zachichotała cicho, a jej starsza koleżanka obrzuciła ją ponurym spojrzeniem.
- Nie ważne, co się wydarzyło, ale idziesz w bardzo złym kierunku, Ginny. Do niczego nie doszło – powiedziała twardo i bardzo pewnie, chociaż wiedziała, że okłamuje rudowłosą. Może i do niczego nie doszło, ale zobaczenie mężczyzny w samym ręczniku nie było… normalne.
- Jasne, jasne… Rumiane policzki, rozwiane włosy, zaczerwienione oczy… Jesteś pewna, że nie chcesz mi czegoś powiedzieć?
Hermiona rozejrzała się dookoła i zauważyła kilka ciekawskich spojrzeń. Lavender i Parvati próbowały wychwycić jak najwięcej szczegółów z ich rozmowy, nawet nie ukrywając, że podsłuchują. Naciągały szyje jak żyrafy, łowiąc każde słowo. Naprzeciwko Hermiony Ronald przyglądał się im w milczeniu, z dziwną miną. Tylko Harry wydawał się w ogóle nie być tym zainteresowany i powoli jadł śniadanie.
- Nie tutaj – powiedziała w końcu, pasując. – Porozmawiamy później. Albo w weekend, bo wieczorem znowu mam zajęcia. – Spojrzała uważnie na przyjaciółkę, mając nadzieję, że zrozumie co kryje się pod pojęciem wieczornych zajęć. – Dobrze, Ginny?
- Och, jasne – uśmiechnęła się szeroko. – Wiesz, że w ostatnią sobotę września jest wyjście do Hogsmead? Pójdziemy razem? – spytała, bardzo szybko zmieniając temat. – Fred i George, mimo iż strach wychodzić na ulice, postanowili otworzyć kolejną filię dla swoich Magicznych Dowcipów, więc uważają, że Hogsmead to najlepsze miejsce. Chciałabym do nich wstąpić. – Ginny uśmiechała się lekko. Była niewiarygodnie szczęśliwa. – No i Miodowe Królestwo… trzeba uzupełnić zapasy słodkości na jesienne i zimowe wieczory… jeśli nie ma się co robić – po tych słowach puściła oko do przyjaciółki i sięgnęła po pierwszego tosta z masłem orzechowym.
- Pójdziemy, pójdziemy. Tylko nie sądziłam, że będą nas wypuszczać do miasteczka, szczególnie teraz, kiedy Voldemort atakuje niektóre rodziny dla samej zabawy – powiedziała i skrzywiła się na samą myśl o tym.
- Nałożyli ochronne zaklęcia również na miasteczko – powiedziała, po czym widząc spojrzenie przyjaciółki dodała: - pytałam się wczoraj o to McGonagall. – Wzruszyła ramionami, jakby to było coś normalnego. – Czym dzisiaj zaczynasz?
- Transmutacją i… o nie – jęknęła z przerażeniem, spoglądając na swój plan zajęć. Ginny widząc minę przyjaciółki zajrzała jej przez ramię i zachichotała. – Transmutacja, dwie godziny eliksirów i zielarstwo? Powodzenia na zajęciach, Hermiono – uśmiechnęła się szeroko i uchyliła przed ręką przyjaciółki. – Nie bij, to nie ja tworzyłam taki plan zajęć.
- Świetnie, cudownie… Cały dzień eliksirów, od rana do nocy… I za ponad godzinę znowu muszę iść przelać kolejny – westchnęła cicho i w końcu zaczęła nakładać sobie jedzenie na talerz. – Więc muszę w końcu coś zjeść, bo nie wiem kiedy będzie mój następny posiłek – blady uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny. Sięgnęła po gorące tosty z masłem i miseczkę z dżemem dyniowym. Była głodna i zamierzała się najeść, nawet jeśli będą się na nią dziwnie patrzeć.
- Nie poznaję cię, Hermiono. Kiedy ostatnio tak wiele nałożyłaś sobie na śniadanie? – Ginewra z wyraźnym rozbawieniem patrzyła, jak jej przyjaciółka w zadziwiającym tempie pochłania tosty z dżemem dyniowym, jajecznicę, paszteciki i dwa udka z kurczaka.
- Spadaj – warknęła, przy okazji opluwając swój talerz kawałkami jajecznicy i tostów. Lavender i Parvati krzyknęły z obrzydzenia, ale zaraz odwróciły wzrok, gdy Hermiona spojrzała na nie ze wściekłością.
- Hermiona! Na mnie ciągle wrzeszczysz, że się obżeram, a sama co robisz? – Ronald spojrzał na nią krzywo. Dziewczyna spojrzała na niego ostro i warknęła przez zaciśnięte zęby, jak wściekły pies. Była głodna i nienawidziła, gdy ktokolwiek, a zwłaszcza Ron, miał do niej o coś pretensje czy wytykał jej błędy. Ginewra się roześmiała i lekko nachyliła do przyjaciółki, kiedy zauważyła, że ta skończyła już przeżuwać śniadanie.
- Snape się na ciebie patrzy – szepnęła jej do ucha, co spowodowało, że Hermiona wyprostowała się jak struna i odrzuciła widelec. Sięgnęła po serwetkę i otarła usta, podczas gdy najmłodsza latorośl Weasleyów zaśmiewała się z zachowania przyjaciółki. – Dalej mówisz, że nic się nie wydarzyło?
- Och, odczep się! – Zła zebrała swoje rzeczy, jeszcze dwa tosty z masłem i ruszyła do wyjścia, nawet nie patrząc w stronę stołu nauczycielskiego. Wciąż czuła ten palący wstyd.

***

Tuż przed transmutacją ponownie przyszła do pracowni mistrza eliksirów. Wiedziała, że go tam nie zastanie, a przynajmniej miała taką nadzieję. Musiała tylko dokończyć miksturę, przelać do odpowiednich fiolek i probówek i odstawić na przygotowane miejsce. Nic więcej. Z taką myślą zeszła schodami w dół, aż do lochów. Zapukała do drzwi, a kiedy nikt jej nie odpowiedział, weszła do środka.
W pomieszczeniu było pusto, ale duszno i gorąco. Mikstury w kociołkach bulgotały, parowały i sprawiały, że było gorąco. Hermiona odłożyła swoją szkolną torbę na pierwsze lepsze krzesło i podeszła do kociołka z eliksirem, który stworzyła dzisiaj rano. Jeszcze raz spojrzała w recepturę. Sięgnęła po probówkę z krwią jednorożca i dolała zawartość do eliksiru. Mocniej podkręciła ogień pod kociołkiem i wzięła chochlę, powoli mieszając sześć razy w jedną stronę i cztery razy w drugą, wpatrując się, jak płyn powoli zmienia barwę. Zgasiła ogień i przysiadła na skraju ławki, patrząc jak eliksir nabiera błękitno srebrnego koloru. Uśmiechnęła się. Udało jej się!
Sięgnęła po fiolki i powoli zaczęła przelewać do nich eliksir. Robiła to starannie, aby niczego nie rozlać, nie uronić nawet jednej kropli czegoś tak ważnego. Najpierw przelała wszystko do kolorowych probówek, a dopiero później rozpoczęła zakręcanie ich. Przełożyła je do specjalnie przygotowanego pudełka i zamknęła je. Sięgnęła po różdżkę i odwróciła się do tablicy, w poszukiwaniu zaklęcia i hasła.
Zaklęcie: patefectum[1]; hasło: cum tacent clamant[2].
Granger, spal to!
Dwa razy przeczytała zaklęcie i hasło. Wiedziała, że zaklęcie zostało wymyślone przez mężczyznę, ale była bardzo zaskoczona, że używa on tak często łaciny – w zaklęciach, hasłach, eliksirach. Wzięła kawałek pergaminu do ręki i podeszła bliżej drzwi. Rękę z różdżką wyciągnęła przed siebie i powoli wyszeptała:
- Patefectum – coś kliknęło i drzwi rozsunęły się przed nią. Zrobiła krok do przodu, ale niewidzialna bariera od razu odrzuciła ją do tyłu, więc zrozumiała, że bez hasła nie przejdzie. Ponownie wyciągnęła przed siebie różdżkę i dodała: - Cum tacent clamant. – Dopiero po wypowiedzeniu tego krótkiego hasła bariera opadła i spokojnie mogła przekroczyć próg. Krótkim zaklęciem podpaliła kartkę pozostawioną przez mistrza eliksirów i wzięła w ręce pudełko z tuzinem probówek. Odłożyła to wszystko na jedną z wielu półek i ponownie zablokowała dostęp do pomieszczenia.
Do rozpoczęcia zajęć pozostało jej zaledwie pięć minut i sześć pięter różnicy. Była pewna, że po raz pierwszy się spóźni, ale to tak bardzo nie zaprzątało jej głowy. Teraz krążyło po niej co innego. Mistrz eliksirów nabierał do niej zaufania, co z jednej strony dziwiło ją, ale z drugiej bardzo cieszyło.
Powoli szli w dobrym kierunku.



[1] Patefecum – łac. Otwierać, uprzystępnić, otworzyć.
[2] Cum tacent clamant – łac. Milczenie jest wymowniejsze od mowy. Cyceron, dosł. „Milcząc krzyczą.”