Tekst próbny

czwartek, 1 listopada 2012

4.

Pilnie poszukuję bety, gdyż moja osobista zbiesiła się i nie zbetowała nic od pierwszego rozdziału, a ja po prostu nie mogę tyle czekać... Ten rozdział również nie jest zbetowany, a ja sama w ogóle nie jestem z niego zadowolona. To pewnie kwestia tego, że ja raczej nie bywam zadowolona z tego czy tamtego. Nigdy nie patrzę obiektywnie na moje teksty i później to się kończy tak, jak się kończy. Prócz tego Sevmione rozpoczęłam właśnie pracę nad, jeśli chodzi o potterowskie teksty, czymś nowym, jednak jeszcze nie bardzo ogarnęłam wszystko i nigdzie nie mogę tego dodać. Mam nadzieję, że jeśli jednak w końcu zdecyduję się na publikację, to znajdę kilku czytelników ;).
Rozdział piąty powoli się pisze.





4.

            Hermiona była zbyt zajęta książką, by zauważyć, że jej przyjaciele w końcu skończyli grać w tak bardzo uwielbianego przez nich Quidditch’a. Dopiero kiedy Ginny przysiadła obok niej, a Ron stanął tuż nad nią, prawie osiemnastoletnia dziewczyna postanowiła zamknąć swoje tomiszcze i spojrzeć na nich. Uśmiechnęła się delikatnie na ich widok. Dawno nie miała okazji z nimi porozmawiać, nawet przez chwilę.
            - Już skończyliście? – spytała, spoglądając po twarzach przyjaciół.
         - Już. Hermiono, jest dopiero początek września, a ty już z nosem w książce? Oszalałaś! Przecież niczego nam nie zadali! – Ronald spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciółkę, a później zerknął na okładkę książki i skrzywił się z niechęcią. – Eliksiry? Ty naprawdę oszalałaś! Nie dość, że masz sześć godzin eliksirów tygodniowo i jakieś dodatkowe zajęcia z tym nietoperzem to jeszcze uczysz się eliksirów? Mało ci?
            - Ronaldzie, ja ci nie wypominam, że cały wolny czas spędzasz na lataniu, więc ty również przestań rządzić moim wolnym czasem. – Mocniej przytuliła do siebie księgę i spojrzała na przyjaciół. Cała trójka miała czerwone, spocone twarze, byli zgrzani i wciąż mieli na sobie szaty, w których zazwyczaj trenowali. Zauważyła, że Ron już otwiera usta, aby coś powiedzieć, dlatego wolała go wyprzedzić. – Idźcie się doprowadzić do porządku i możemy się przejść, porozmawiać… Póki mam chwilę wolnego. – Hermiona uśmiechnęła się ciepło do pozostałej dwójki, Ginny tylko pokiwała głową i pociągnęła za sobą starszego brata, nim zdążył jakoś odpyskować przyjaciółce.
            - To do zobaczenia za chwilę, Hermiona. – Harry uśmiechnął się delikatnie do przyjaciółki i ruszył za pozostałą dwójką. Brunetka odczekała chwilę i postanowiła pójść pod szatnie i tam na nich zaczekać. Trzymała mocno książkę, schodząc powoli w dół trybun. Miała cichą nadzieję, że będzie mogła jeszcze trochę odpocząć, zamiast znowu spędzać czas w lochach. Powoli zaczynało brakować jej słońca.
            Nie sądziła, że będzie musiała tyle na nich czekać. Czas mijał, a ona nudziła się przed szatnią i coraz bardziej zastanawiała się, czy po prostu nie wejść do środka i ich nie pogonić. Z drugiej strony, gdyby miała wpaść i przez przypadek zobaczyć Rona albo Harry’ego pod prysznicem, to wolała jeszcze dłużej poczekać na nich przed szatniami. Usiadła więc na trawie i powróciła do czytania. Udało jej się już do tej pory nauczyć czterech receptur na eliksiry i ingrediencji. Teraz uczyła się czwartego eliksiru.
            - Znowu? Hermiona, daj spokój z tymi eliksirami! – Usłyszała jęk Ronalda i podniosła głowę. Cała trójka stała nad nią, uśmiechając się do przyjaciółki. No, może z wyjątkiem rudzielca, który miał nietęgą minę.
            - Ron, odpuść jej. Ma ważniejsze zadania i musi się uczyć. – Harry stanął w obronie przyjaciółki i pomógł jej wstać z trawy, uprzednio odbierając jej książkę. Dziewczyna podniosła się i spokojnie odebrała swoją własność.
            - Dzięki, Harry. Przynajmniej ty rozumiesz mnie w pewnych kwestiach – mówiąc to spojrzała znacząco na rudzielca. Później uśmiechnęła się ciepło do jego siostry. – Oczywiście Ginny ty również potrafisz mnie zrozumieć. Tylko niektórzy nie wiedzą co jest najważniejsze – powiedziała dosyć chłodno.
            Ronald naburmuszył się, patrząc na nich. Był zły, że nikt go nie poparł.
            - Świetnie! Spędzaj sobie dalej czas z tym starym nietoperzem. Mordercą niewinnych. Już zapomniałaś co on zrobił?! – warknął, wpatrując się w Hermionę. Dziewczynie aż odebrało mowę, Ron nigdy wcześniej nie zachowywał się aż tak źle.
            - Co cię ugryzło, Ronaldzie? – zapytała ze złością, kiedy już powróciła jej mowa.
            - Bratasz się z wrogiem! Pomagasz mordercy! – zawołał ze złością, kilka osób odwróciło się, spoglądając na nich z ciekawością. – Jak chcesz, to mu pomagaj, ale beze mnie. – Odwrócił się na pięcie i zaczął szybko odchodzić, w zupełnie innym kierunku.
            - Ron! Ron, wracaj! – zawołała, patrząc za nim. Czuła się źle, było jej przykro, że chłopak tak zareagował. Łzy popłynęły po jej policzkach, poczuła jednak silne ramiona Harry’ego, który objął ją i przytulił do siebie, aby szybciej się uspokoiła.
            - Ron to kretyn. Nie rozumiem jakim cudem on jest moim bratem – skwitowała Ginny, trzeźwo patrząc na całą sytuację. Spojrzała na przyjaciółkę i poklepała ją lekko po ramieniu. – Nie przejmuj się, dureń w końcu wróci na kolanach. Po prostu boli go, że to nie z nim spędzasz tyle czasu. No i nie dostał żadnego ważnego zadania od Zakonu, chyba czuje się przez to niepotrzebny. Przejdzie mu niedługo – uśmiechnęła się ciepło do panny Granger i spojrzała na Harry’ego. Wciąż nie umiała pogodzić się z ich rozstaniem. Bohater od siedmiu boleści.
            - Dzięki, Ginny – mruknęła cicho, wciąż mocno obejmując książkę. – Chyba powinnam iść do lochów, zapytać się czy nie mam w czymś pomóc… Może jakieś kolejne zadanie, nie wiem… - Spojrzała na przyjaciół. Z Ronem kłóciła się od zawsze, ale z roku na rok kłótnie te były coraz bardziej bolesne. Sprawiał jej ból i powodował cierpienie swoimi słowami, nad którymi nigdy się nie zastanawiał. A ona była zbyt wrażliwa, mimo iż starała się tego nie okazywać.
             - Jesteś pewna, że musisz iść? Snape pewnie wysłałby do ciebie jakąś wiadomość, gdybyś była potrzebna… - Harry spojrzał na przyjaciółkę, ale ona tylko pokręciła głową.
            - Pójdę, zapytam się. Wiesz jaki on jest, jeszcze później będzie zły, że cały dzień mnie nie było… Zostańcie sami, poszukacie Rona… Ja idę, dzięki – powiedziała szybko, machnęła na nich ręką i szybko zaczęła się oddalać w stronę zamku. Chciała, by w końcu zrozumieli, że nie mogą bez siebie żyć, a najlepszym sposobem było zostawienie ich sam na sam. Powoli ruszyła w stronę szkoły, a później do lochów. Miała nadzieję, że mężczyzna znowu nie wyrzuci jej za drzwi. To byłoby upokarzające.

***

            Z duszą na ramieniu szła w stronę lochów. Zajrzała uprzednio do Wielkiej Sali, aby sprawdzić, czy czasem właśnie tam nie znajdzie swojego nauczyciela. Nie było go, co oznaczało, że, chcąc nie chcąc, musi ruszyć w stronę jego komnat. Palce lewej dłoni mocno zacisnęła na książce, aż zbielały jej kostki. Nie miała pojęcia czego może się spodziewać, to było niesamowicie stresujące. Przeszła przez Salę Wejściową i zeszła do lochów, szybkim krokiem przechodząc obok sal i kierując się w to jedno miejsce. Musiała z nim porozmawiać i wiedziała, że nie może zwlekać. Stanęła pod drzwiami i zapukała, czekając na odpowiedź.
            Zapukała jeszcze raz, drugi i trzeci. Sądziła, że właśnie tam go zastanie. Czyżby po prostu nie chciał jej otworzyć? Nie chciał jej widzieć? Przełożyła książkę do drugiej ręki i jeszcze raz zapukała. Odczekała chwilę i odwróciła się na pięcie. Chciała odejść jak najszybciej i wrócić do swojego dormitorium.
Pech chciał, że tuż za zakrętem wpadła wprost na Mistrza Eliksirów. Zachwiała się, książka wypadła jej z ręki i z hukiem uderzyła o posadzkę.
- Jak łazisz, Granger? – spytał ostro, wpatrując się w dziewczynę. – Co tu robisz? Z tego co mi wiadomo, to salon Gryffindoru jest na siódmym piętrze, a nie w lochach. Zabłądziłaś? – Patrzył na nią, a ona drżącymi rękami próbowała podnieść ciężkie tomiszcze z podłogi. Spojrzała na profesora, w końcu się prostując.
- Przyszłam do pana, panie profesorze – odparła spokojnie, mocniej przytrzymując księgę. – Chciałam porozmawiać na temat tego, co wydarzyło się rano – powiedziała cicho i zaraz pożałowała swoich słów. Severus Snape wydawał się być wkurzony i zdenerwowany, nozdrza mu drżały.
- Nie mamy o czym rozmawiać, panno Granger. Jeśli to wszystko, to możesz sobie iść – warknął wściekły i mimowolnie spojrzał na okładkę trzymanej przez nią książki. – No, no, no, Granger. „1001 eliksirów i ich właściwości”? Nie masz dość eliksirów? – zakpił, chociaż dziewczyna wyczuła w jego głosie swego rodzaju podziw. Nie sądziła, by którykolwiek z uczniów czytał takie książki dla zabawy i prawdopodobnie to spowodowało nietypową reakcję jej nauczyciela.
- Myślałam, że może mogłabym znowu pomóc w jakimś eliksirze… - powiedziała, niezrażona jego nastawieniem. Miała zadanie i chciała je wykonać jak najlepiej, od początku do samego końca.
Spojrzał na nią dziwnie.
- Czy ty jesteś normalna, Granger? – zapytał, zupełnie zbity z pantałyku. Kto normalny chciał pakować się w jego towarzystwo? Spędzać z nim wolny czas, na robieniu kolejnych eliksirów? Do tej pory każdy unikał kontaktu z nim jak tylko szło, a ona zdawała się iść w odwrotną stronę. Chciała spędzać z nim czas? Robić eliksiry?
- Nie sądzę – odparła spokojnie i spojrzała badawczo na mężczyznę. – Mogę pomóc z jakimś eliksirem? Dzisiaj nie mam żadnych innych zajęć, a do Hogsmead nie wolno nam wychodzić, pomyślałam, że mogę się do czegoś przydać. – Po tych słowach wzroszyła obojętnie ramionami.
Przez chwilę milczał, patrząc na dziewczynę. Zastanawiał się, o co jej chodzi, mógł przecież użyć legilimencji i dowiedzieć się wszystkiego… Ale nie, była pierwszą osobą, która nie uciekała przed jego towarzystwem. Może w taki sposób uda mu się dowiedzieć o co jej chodzi?
- Zrobisz pięć razy Veritaserum, dwa razy eliksir pieprzowy, a później poznasz recepturę na Vivificantis[1] i Graui Pena[2] – powiedział, nawet na nią nie patrząc. Ruszył w stronę swojego gabinetu, a ona niemal biegła, by dotrzymać mu kroku. – Nie sądzę, abyś dotarła do receptury na Vivificantis i Graui Pena, więc dzisiaj na pewno już się nimi nie zajmiesz. – Otworzył drzwi i przepuścił ją. Szybko wślizgnęła się do środka, wpatrując się w mężczyznę.
- Jakie jest działanie Vivificantis i Graui Pena? – spytała nagle. Po chwili zrozumiała, że było to nieodpowiednie pytanie, bo mężczyzna spojrzał na nią z pobłażaniem.
- Dowiesz się w swoim czasie. Zacznij przygotowywać bazę do Veritaserum, możesz użyć do tego Multiplicitas[3], chyba znasz jego działanie? – spojrzał na nią, a ona spokojnie kiwnęła głową. Rozłożyła pięć kociołków, zaklęciem rozpaliła pod nimi ogień i spojrzała w przepis. Chciała jak najszybciej dowiedzieć się coś więcej na temat dwóch tajemniczych nazw eliksirów. Jakie mogły być ich działania?
- Profesorze, czy to zaklęcie nie osłabi działania eliksirów? – zapytała, nim zdążyła ugryźć się w język. Nie wolno nikomu było zadawać pytań, ani przerywać. Mieli pracować w ciszy, ale Hermiona nie potrafiła powstrzymywać pytań.
- Granger, czy ty musisz ciągle zadawać pytania? Setki niepotrzebnych pytań, które nie są do niczego podobne – powiedział, patrząc na nią z niechęcią. Nie dał jej jednak odpowiedzieć, bo kontynuował swój wywód: - Nie, Multiplicitas nie osłabi działania eliksirów. A teraz wracaj do pracy i nie zadawaj więcej niepotrzebnych pytań – uciął i odwrócił się do niej plecami, powracając do swojego zajęcia. Zrozumiała więc, że to koniec rozmowy, a każde następne słowo, które padnie z jej strony, spowoduje tylko i wyłącznie większą złość ze strony mężczyzny. Tego nie chciała, a więc rzuciła zaklęcie, dzięki któremu na raz mogła robić więcej niż jeden eliksir – ona robiła jeden, a zaklęcie mnożyło jej działania. To bardzo ułatwiało sprawę, zważywszy na to, że Veritaserum robi się bardzo długo. Potrzebuje miesiąca, aby zostało w pełni uwarzone, ona miała tylko stworzyć odpowiednią bazę, a potem przez cały miesiąc spokojnie dodawać składniki w różnych cyklach księżyca. Podziwiała mężczyznę, że udało mu się zdobyć składniki, chociaż to nigdy nie było łatwe.
Ustawiła odpowiednią temperaturę pod kociołkiem i zaczęła przygotowywać w odpowiedni sposób ingrediencje. Wszystko musiało być idealne, bo w końcu był to jeden z najważniejszych eliksirów. Prawda. Veritaserum mogło naprawdę mocno pomóc Zakonowi. Nalała do kociołka odpowiednią ilość zwykłej wody i zabrała się za przyrządzanie składników. Do moździerza wrzuciła pięć kolców jeżozwierza i dwie kulki krwawego pieprzu. Z wielką precyzją zaczęła tłuc przygotowane ingrediencje[4]. Kiedy już przypominały bardziej proszek niż swoją pierwotną postać, postanowiła dorzuć następny składnik – oczyszczoną skorupę rogatego ślimaka. Powróciła do tłuczenia, co jakiś czas jednak zerkając na kociołki. Woda musiała wrzeć, nim dorzuci sproszkowane elementy.
Proszek wsypywała powoli, nie wszystko na raz, od czasu do czasu mieszając trzy razy w prawo. W końcu dorzuciła wszystko i zabrała się za ciągłe mieszanie. Trzy razy w prawo, dwa w lewo, siedem w prawo, cztery w lewo. I znowu trzy w prawo, dwa w lewo, siedem w prawo, cztery w lewo. Mieszała, dopóki wywar nie przybrał koloru zgniłej zieleni. Pozostawiła na chwilę, za ten czas miała pokroić rogate ślimaki na małe, jednocentymetrowe, kwadratowe kostki. Próbowała się nie skrzywić, ale jednak było to obrzydliwie obślizgłe. W końcu to ślimaki.
Po piętnastu minutach mogła dorzucić pokrojone ślimaki do kociołka. To samo stało się w każdym z pozostałych kociołków. Wywar zasyczał, składniki zaskwierczały i płyn przybrał kobaltową barwę. Teraz musiała odstawić eliksir i zabrać się za następny. Do Veritaserum miała powrócić dopiero za kilka dni, do tego czasu jedynie czasami trzeba było przemieszać zawartość cynowego kociołka.
Sięgnęła po kolejne dwa kociołki i przepis na eliksir pieprzowy. Przydawał się zawsze, przy każdej chorobie, ale nie sądziła, że będzie musiała tak szybko zrobić kolejne. Nie dalej jak dwa dni temu również robiła eliksir pieprzowy. Czy Zakon i pani Pomfrey potrzebowali tego tak wiele? Nie zadała jednak żadnego pytania, bojąc się gniewu swojego nauczyciela. Wzięła dziesięć kulek krwawego pieprzu, odrobinę akonitu, jeden kręgosłup skorpeny i duże serce krokodyla. Ponownie rzuciła zaklęcie Multiciplitas i zajęła się pierwszym kociołkiem. Wlała do niego trzysta mililitrów zwykłej wody i podpaliła ogień. Srebrnym sztyletem powoli kroiła serce krokodyla w bardzo drobne kosteczki. Miały nie więcej niż pół centymetra na pół centymetra. Całe serce, wraz z krwią, która wypłynęła przy krojeniu, wrzuciła do wrzącej wody. Buchnął bordowy dym i woda zmieniła barwę na wściekłą czerwień. Zamieszała dwa razy i spojrzała ponownie na przepis. Teraz miała odczekać chwilę i dorzucić kręgosłup skorpeny i akonit. Spokojnie więc sięgnęła po czysty moździerz i wrzuciła do niego wszystkie kulki pieprzu. Zaczęła spokojnie go gnieść, co jakiś czas zerkając na kociołek. Do wywaru dołączyła akonit i lekko pokruszony kręgosłup, a eliksir znowu zmienił kolor, tym razem na bordowo. Zwiększyła ogień pod kociołkiem i znowu zamieszała, tym razem cztery razy w lewo. Spojrzała na pieprz w moździerzu i uśmiechnęła się, wiedząc, że jest on w odpowiedniej konsystencji.
Po dodaniu zmiażdżonego pieprzu eliksir nabrał brzydkiej, szaroburej barwy. Hermiona sięgnęła po chochlę i powoli zaczęła mieszać w prawo, dopóki płyn nie uzyskał jasnoszarego koloru. Przykręciła ogień i przyglądała się, jak eliksir powoli bulgocze. Miał się warzyć jeszcze przez pół godziny, później miała całkowicie zgasić ogień pod kociołkiem i przelać go do probówek i fiolek. Uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na nauczyciela.
Severus Snape z kamienną twarzą czyścił i kroił szczurze jelita. Hermionie na widok owego składnika wielu eliksirów zrobiło się niedobrze. Mimo to nie odwróciła wzroku, a wręcz przeciwnie, niemal pożerała spojrzeniem precyzję, z jaką mężczyzna przygotowywał szczurze jelita. Jego ruchy były szybkie, spokojne i precyzyjne, jakby to było jego życiowe powołanie. W końcu jednak był najmłodszym Mistrzem Eliksirów, jakiego świat magii kiedykolwiek posiadał.
Prawdopodobnie jej wzrok był zbyt intensywny, bo mężczyzna spojrzał na uczennicę i uniósł brew, a ona i tak tego nie zauważyła. Odłożył sztylet i dopiero wtedy uniosła spojrzenie z rąk mężczyzny na jego twarz. Zarumieniła się mimowolnie i szybko odwróciła wzrok.
- Miałaś pracować, Granger, nie obserwować mnie – powiedział ostro. Nastolatka tylko kiwnęła głową, niezdolna wydusić z siebie słowa. Mężczyzna powoli zajrzał do kociołków z Veritaserum, a później do tych, w których warzył się eliksir pieprzowy. Pochylił się, dokładnie przyglądając barwie i sprawdzając zapach. Spojrzał na nią z pewnym uznaniem. – Do Veritaserum musisz przychodzić codziennie, czy to się podoba tobie i twoim znajomym czy nie – powiedział, jakby nigdy nic. – Będziesz pojawiała się według tej rozpiski. – Machnął różdżką, a na tablicy pojawił się dokładny rozkład godzin. – Spróbuj się kiedykolwiek spóźnić chociażby o pół minuty, a twój dom nigdy nie pozbiera się z powodu straconych punktów.
Nie zamierzała się kłócić czy dyskutować. Ostro wciągnęła powietrze w płuca i szybko je wypuściła. Nie mogła dać się ponieść złości, chociaż wiedziała, że zachowanie mężczyzny było bardzo niesprawiedliwe.
- Miał mi pan wytłumaczyć na czym polegają te dwa eliksiry, panie profesorze – zaczęła spokojnie, wpatrując się w mężczyznę. Orzechowe oczy mimo wszystko były pełne zaufania. To, przynajmniej według Severusa, nie było normalne. Westchnął ciężko i swoimi długimi palcami lekko ucisnął nasadę nosa.
- Powiem raz, bez tłumaczenia, a jeśli mi przerwiesz, to wylecisz stąd od razu! – Zastrzegł ostrym tonem, a Hermiona kiwnęła głową. Mężczyzna przywołał do siebie starą i mocno zakurzoną księgę, do której nie miał dostępu żaden z uczniów. Siedemnastolatka spojrzała na tomiszcze z nieukrywaną zazdrością. Pragnęła móc zgłębić wszystkie tajniki wiedzy magicznej, ale nauczyciele bardzo dobrze skrywali większość ksiąg. Milczała więc dalej, czekając aż Severus Snape zacznie mówić.
- Vivificantis i Graui Pena to eliksiry czarno magiczne – zaczął spokojnie, jakby mówił o dzisiejszej pogodzie. Czarne oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Niespiesznie zaczął przerzucać kolejne strony w księdze, szukając tych z danymi eliksirami. – Vivificantis to coś, co może uratować życie każdemu, nawet temu, kto jest bliski śmierci. Leczy najcięższe rany, razem z tymi po czarno magicznych urokach, ale trzeba podawać je w odpowiednim momencie. Wystarczy chwila nieuwagi i już jest za późno. – Severus powoli przeglądał recepturę eliksiru, mimo iż znał ją na pamięć. – Oba eliksiry należą do jednych z najtrudniejszych, a składniki są trudne do zebrania. Vivificantis ma składniki zupełnie odmienne do jego działania, więc aby stworzyć dobry eliksir potrzeba czegoś, co jest złem koniecznym.
Hermiona nie mogła się powstrzymać, aby nie przerwać. Złem koniecznym było zabicie jednorożca, jedyna zbrodnia, której nie można było nikomu wybaczyć.
- Więc… Do tego eliksiru potrzebna jest krew jednorożca? – spytała niepewnie, mimo iż pamiętała poprzedni rozkaz mężczyzny.
Westchnął ciężko, patrząc na dziewczynę.
- Granger, ty głupia dziewucho, czy naprawdę nie potrafisz utrzymać języka za zębami? Miałaś się nie odzywać, jeśli nie zostaniesz o to poproszona, więc dlaczego nie możesz przestrzegać tej jednej prostej zasady? – spytał zły, ale po chwili westchnął ponownie. – Tak, do Vivificantis potrzebna jest krew jednorożca. Nie musimy żadnego z nich mordować, Hagrid dostarczył jej wiele, za każdym razem gdy w Zakazanym Lesie znajdował martwe zwierzę.
Kiwnął głową, dając tym samym dziewczynie znak, że może się o coś zapytać. Sam otworzył księgę na zupełnie innej stronie, aby podać jej recepturę na eliksir Graui Pena, mimo iż tą również znał na pamięć.
- Skoro oba eliksiry są trudne do zrobienia i potrzebuję ciężkich do zdobycia składników, to który składnik ma podobną moc do krwi jednorożca? – zapytała, wpatrując się w nauczyciela. Mężczyzna nie odezwał się słowem, tylko podsunął jej księgę otwartą na odpowiedniej stronie, długim palcem wskazując odpowiedni fragment.
Serce mocniej jej zabiło. Więc po to była potrzebna.
„Graui Pena to eliksir doprowadzający ludzi do obłędu, powodujący wolną i bardzo bolesną śmierć. Jego składniki są drogie i trudne do zdobycia (…)”
- Granger, pośpiesz się z tym czytaniem – rzucił niecierpliwie, a Hermiona przebiegła wzrokiem po tekście.
„Jednym z najważniejszych składników, a w dodatku najtrudniejszym do zdobycia jest krew dziewicy.”
Była potrzebna właśnie do tego. To ona miała być dawcą krwi.
Z nerwów i strachu zrobiło jej się ciemno przed oczami.
Zemdlała.

***

Ze złością zacisnął wąskie wargi i pochylił nad nastolatką. Od razu wiedział, że będą jakieś problemy z tą Granger, ale nie sądził, że zemdleje po takiej wiadomości. Tak jak sądził, od razu zrozumiała po co ma mu pomagać. To ona miała być dawcą krwi. Pomijając kwestię tego, że drugim dawcą był on. Wiedział również, że potrzebowali więcej osób, które miałyby od czasu do czasu oddawać swoją krew. Nie było tajemnicą iż będzie to trudne zdanie.
Przywołał do siebie fiolkę z jednym z eliksirów i bezpardonowo wlał płyn prosto do gardła dziewczyny. Zakrztusiła się, ale od razu ocknęła. Z zażenowaniem stwierdziła, że leży na podłodze w lochach, a nad nią pochyla się Mistrz Eliksirów z podłym uśmiechem na twarzy. Na jej bladych policzkach wykwitły rumieńce wstydu i chciała od razu się podnieść.
- Nie ruszaj się, Granger – warknął, przytrzymując jej ramiona. Nie miała siły, by się wyszarpnąć z silnego uścisku mężczyzny, więc nawet nie próbowała się o nic kłócić. Odczeka chwilę, poczuje się lepiej i wróci do robienia eliksirów.
Albo i nie.
- Jesteś za słaba, Granger. Za słaba, żeby pracować przy eliksirach. Skoro mdlejesz tylko dlatego, że dowiedziałaś się co będzie twoim głównym zadaniem, to jak zamierzasz dalej tworzyć eliksiry? Zdecydowałaś się być w Zakonie Feniksa, musisz więc mieć świadomość, że będą od ciebie wymagali różnych rzeczy, a ty nigdy nie możesz powiedzieć, że nie chcesz. Dołączasz do Zakonu i robisz często coś wbrew sobie, nie możesz płakać, krzywić się czy – tu Severus uśmiechnął się kpiąco, a Hermiona spłonęła mocnym rumieńcem wstydu – mdleć. To typowa oznaka słabości, Granger. Ty nie możesz być słaba!
- Przepraszam – powiedziała tylko, niezdolna do wymyślenia jakiejkolwiek wymówki na swoją dziwną reakcję. Ba! Ona wiedziała, że nic innego nie może powiedzieć. Nie miała nic na swoje usprawiedliwienie i było jej wstyd za taką głupią reakcję. Zemdleć na myśl o oddaniu krwi! – Nie rozumiem dlaczego zareagowałam w ten sposób, to się więcej nie powtórzy. – Była zażenowana tym, co się stało i gdyby mogła, pewnie zapadłaby się pod ziemię. Zemdlała bez większego powodu, a teraz leżała na podłodze i Mistrz Eliksirów się nad nią pochylał. Znowu chciała wstać, ale mężczyzna ponownie przytrzymał jej ramiona.
- Nie ruszaj się jeszcze, Granger! – warknął zły, a ona tylko westchnęła. Zamknęła oczy, czekając, aż mężczyzna w końcu pozwoli jej wstać. Wiedziała, że musi czekać na jego zgodę. Ciągnęło od zimnych kafelek na podłodze i było jej niewygodnie, ale nie śmiała nawet się poruszyć. Jeszcze znowu by na nią nakrzyczał, a tego by nie chciała.
Leżała na posadzce, a czas powoli mijał. Chciała już wstać i wrócić do tworzenia eliksirów albo iść do siebie. Wszystko było ciekawsze niż bezcelowe leżenie na ziemi i marznięcie bez większego powodu. Nic jej nie było, chwilowe omdlenie, nic się przecież nie stało. Westchnęła ciężko, było jej niewygodnie, ale odnosiła nieprzyjemne wrażenie, że Severus Snape całkiem dobrze się bawi, mając świadomość, że jest jej źle.
Teraz była niemal pewna, że jest on sadystą. Okrutnym sadystą.
- Wstawaj, Granger – rzucił i nawet nie pomógł jej się podnieść. Skrzywiła się i powoli podniosła, otrzepując tył ubrania. Spojrzała na mężczyznę. – Możesz do siebie wracać, później dostaniesz sowę kiedy następne zajęcia – powiedział i odwrócił się plecami do niej. Zrozumiała, że to koniec i ma wyjść. Zabrała swoje rzeczy. 
- Do widzenia, profesorze Snape – powiedziała i, nie czekając na nic, wyszła. Drogę do Pokoju Wspólnego pokonała w zaskakująco szybkim tempie. Miała tylko nadzieję, że nigdzie nie natknie się na Harry’ego bądź, co gorsze, Rona. Nie miała ochoty na kłótnie z tym drugim.
Merlin był dzisiaj łaskawy i wysłuchał jej próśb.

***

Severus był wściekły na głupie pomysły Albusa, które całym sercem i z wielkim entuzjazmem popierała Minerwa McGonagall. Jak miał uczyć tą trójkę oklumencji? Potter nie nadawał się do tego w ogóle, Weasley był od niego jeszcze głupszy, a z Granger już wystarczająco dużo czasu spędzał, te dodatkowe zajęcia nie były mu potrzebne do szczęścia. Teraz tylko wystarczało przekonać do swojego pomysłu resztę osób, które były w to zamieszane.
Nerwowo chodził po lochach. Powinien zupełnie zrezygnować z pomocy Granger, bo to może się źle skończyć. Sam przed sobą nie chciał się przyznać, że dosyć dobrze się bawił, kiedy widział jak się męczy leżąc na ziemi i czekając aż pozwoli jej wstać. Nigdy wcześniej, z żadnym uczniem czy uczennicą, nie spędzał tyle czasu, ani nie zdecydował się na takie spoufalenie, jak wysyłanie jakichś listów, rozmowy, czy spojrzenia w czasie posiłków. Nie do końca wiedział co ma o tym wszystkim myśleć.
Sam na siebie był wściekły, bo zaczynało mu się to podobać, ale zdawał sobie sprawę z tego, że  znalazł się w nienajlepszej sytuacji, która szła w złym kierunku.
A najgorsze miało się dopiero zbliżyć.

***

Od ostatnich zajęć minęły trzy dni, a Hermiona bała się podejść i zapytać kiedy znowu ma się pojawić. Severus nie zwracał na nią uwagi, nie wysłał żadnego listu, wiadomości, niczego. Nie bardzo wiedziała co ma o tym myśleć, ale postanowiła zająć się ważniejszymi sprawami, takimi jak nauka do OWTMów, pomoc Harry’emu czy spotkanie z Hagridem. Wszystkie te zajęcia były znacznie ciekawsze niż siedzenie samej w pokoju i zastanawianie się co mogła zepsuć, że nagle Severus urwał z nią kontakt i nie dostała od niego żadnej informacji kiedy następne zajęcia. Czasem zerkała w stronę stołu nauczycielskiego w trakcie posiłków, ale Severus Snape nigdy na nią nie spoglądał.
Przynajmniej nie spoglądał wtedy, gdy ona to robiła.
W trakcie poniedziałkowego śniadania rozłożyła na stole swój plan zajęć i zaczęła dokładnie analizować każdą z kolejnych lekcji, między jednym tostem z dżemem dyniowym, a drugim z dżemem malinowym, ktoś poklepał ją po ramieniu. Przestraszyła się i wylała sok dyniowy na pergamin.
- Ginny! – zawołała, patrząc na rudowłosą przyjaciółkę. – Czy nie mogłabyś wcześniej mnie ostrzegać, że zamierzasz mnie wystraszyć? - spytała ze złością, zaklęciem susząc i czyszcząc ważny, przynajmniej dla niej, kawałek pergaminu. Ginewra zaśmiała się wesoło i usiadła na wolnym miejscu obok brunetki.
- Co by to było za straszenie, gdybym miała cię ostrzegać? – spytała, uśmiechając się wesoło. – Gdzie posiałaś Harry’ego i Rona? – Dodała po chwili zastanowienia, zaglądając na plan zajęć starszej koleżanki.
- Nie wiem – odparła powoli, chowając plan do torby, żeby ponownie nie został zalany. – Są na mnie źli, szczególnie twój brat, za to, że zamiast pomstować na Snape’a, to jeszcze mu pomagam w tworzeniu eliksirów… - powiedziała powoli, nieznacznie przygryzając wargi. Miała pomagać, ale od kilku dni nie pojawiła się w lochach. Wciąż nerwowo wyczekiwała na kolejny liścik.
- No tak, mój cudowny braciszek znowu dał ci popalić? – Rudowłosa westchnęła ciężko i pokiwała głową ze zrozumieniem. Ronald potrafił zaleźć człowiekowi za skórę i nie szło mu nigdy nic przetłumaczyć. Zawsze denerwował się o wszystko bardziej niż Harry, chociaż to jego większość rzeczy dotyczyła.
- Niestety. Naskoczył na mnie, jakby to była moja wina, że jestem dobra w eliksirach i to ja dostałam takie a nie inne zadanie. Mam go dość, Ginny. Rozumiem, każdemu z nas jest ciężko, ale to nie jest powód, aby wyżywać się na przyjaciołach i ludziach, którzy próbują w jakikolwiek sposób mu pomóc. – Spojrzała na nią w chwili, gdy mistrz eliksirów wszedł do Wielkiej Sali. Przełknęła ślinę. – Porozmawiamy później? Muszę jeszcze coś załatwić, a za pół godziny zaczynam Transmutację. Zobaczymy się po zajęciach w…
- Bibliotece – Ginny dokończyła zdanie za przyjaciółkę i uśmiechnęła się. – Jasne, leć. Do zobaczenia.
- Dzięki Ginny, do zobaczenia. – Hermiona wzięła torbę, wstała od stołu i szybko wyszła z Wielkiej Sali, niemal w biegu mijając swojego nauczyciela. To było nietypowe zachowanie z jej strony, ale Ginny tego nie skomentowała. Zauważyła za to dziwne spojrzenie Snape’a i aż odwróciła głowę.
Była pewna, że dzieje się coś dziwnego.

***

Hermiona niemal wybiegła z Wielkiej Sali i, z ciężką torbą na ramieniu, pognała schodami w górę. Musiała ochłonąć, odpocząć, uspokoić się. Czuła, że poprzednie spotkanie w lochach coś zmieniło, a fakt, że zemdlała, sprawiał iż było jej głupio i odczuwała wstyd. Nie powinna okazywać słabości, nawet jeśli miała świadomość, że będzie musiała od czasu do czasu oddać trochę swojej krwi. Przecież to było normalne, przynajmniej w świecie mugoli, że raz na jakiś czas chodziło się na pobieranie krwi, albo oddawano krew jako Honorowy Dawca. Nie powinna się dziwić, skoro gdy była dzieckiem, to obiecywała rodzicom, że sama w przyszłości zostanie Honorowym Dawcom Krwi i będzie oddawać ją tak często, jak to będzie możliwe.
Więc dlaczego, na Merlina, zemdlała, gdy dowiedziała się jakie jest jej zadanie?
Czy może było to spowodowane wstydem, że ktoś wywleka na wierzch tak prywatne i intymne sprawy jak jej dziewictwo i mówi o tym ze skrępowaniem, jakby nigdy nic? Hermiona była trochę za bardzo przeczulona na punkcie swojego ciała, intymności i spraw prywatnych, a nauczyciel eliksirów tak po prostu powiedział, że to ona będzie oddawać krew, bo jest dziewicą.
- Ciekawe, czy gdyby było więcej osób w tych lochach, to też tak bez skrępowania wypominałby mi moje dziewictwo – burknęła pod nosem, zmierzając do łazienki na pierwszym piętrze. Zamierzała obmyć twarz i trochę ochłonąć, a dopiero później pójść na następne zajęcia. – Może dobrze, że więcej nie wysłał żadnej kartki, jeśli dalej miałby mnie męczyć w ten sposób to wolałabym spalić się ze wstydu niż tam wrócić – powiedziała do siebie i podniosła głowę. Serce podeszło jej do gardła, gdy zobaczyła, kto stoi tuż przed nią.
Severus Snape we własnej osobie stał przed nią i patrzył z kpiącym uśmiechem na twarz dziewczyny. Hermiona zarumieniła się jak dorodne jabłuszko i żałowała, że ma taki długi język. Ile słyszał? Przełknęła ślinę, nie bardzo wiedząc co dalej.
- Granger… Czy matka cię nie nauczyła, że o starszych zawsze mówi się z szacunkiem? – spytał cicho, patrząc jak dziewczyna się peszy. – 20 punktów od Gryffindoru za obrażanie nauczyciela – dodał, a widząc jak nastolatka otwiera usta, żeby zaprzeczyć, dorzucił: - Jeszcze jedno słowo, Granger, a obiecuję, że więcej nie wyjdziesz z lochów – warknął, skutecznie zamykając dziewczynie usta.
- Przepraszam, panie profesorze – powiedziała powoli, z trudem powstrzymując złość.
- Jutro o szóstej rano w lochach, Granger. Postaraj się tym razem nie spóźnić, bo twój dom znowu straci punkty, a ty zarobisz kolejny szlaban – powiedział, jakby nigdy nic i wyminął dziewczynę, idąc w swoim kierunku.
Hermiona jeszcze jakiś czas stała w tym samym miejscu, próbując ochłonąć po tym, co przed chwilą ją spotkało. Serce waliło jej jak oszalałe, była wściekła i czuła się jeszcze bardziej upokorzona niż wcześniej.
- Jakim cudem on się tutaj pojawił w tej chwili? – spytała samą siebie i zaraz potem rozejrzała się dookoła, czy aby na pewno znowu gdzieś nie stoi i jej nie słucha. Na całe szczęście nikogo nie było w pobliżu.
Hermiona powoli zaczęła obawiać się tego, co może ją spotkać na następnych dodatkowych zajęciach z mistrzem eliksirów.
Ten rok z każdym dniem zapowiadał się coraz gorzej.
Co jeszcze mogło ją spotkać?
Odpowiedź nasuwała się sama – wszystko.





[1] Vivificantis – z łac. życiodajny
[2] Graui Pena – z łac. Śmiertelny ból
[3] Multiplicitas – z łac. Mnogość.
[4] Ingrediencje są moim pomysłem, ponieważ nigdzie nie udało mi się znaleźć receptury pani Rowling. Jedynie był dopisek, że Veritaserum warzy się przez cały cykl księżyca, a więc trwa to równy miesiąc, a składniki jest bardzo trudno zdobyć. Cała reszta jest moim pomysłem, no, może z wyjątkiem barwy końcowej (eliksir przypomina wodę – bez smaku, zapachu i koloru)