Tekst próbny

wtorek, 16 kwietnia 2013

6.

Nie wiem czy kogoś to cieszy, czy nie, ale w końcu udało mi się dokończyć kolejny rozdział mojego Sevmione. Wszystkich, którzy kiedykolwiek to czytali, bardzo przepraszam za taką długą zwłokę, ale niestety doskwierał mi brak sevmionowej weny. Mimo wszystko jednak sądzę, że rozdział nie wyszedł najgorszy. Zapraszam wszystkich do czytania i komentowania ;).
W razie wszelakich pytań zapraszam na mojego ASKA.
Rozdział dedykowany Belli i Karolinie.
Miłego czytania. ;).







Hermiona cały dzień była rozkojarzona. W ogóle nie przypominała tej panny Wiem-To-Wszystko sprzed wakacji. Wiele się zmieniło, chociażby to, że zaczęła spędzać bardzo dużo czasu z Severusem Snape’m, człowiekiem, którego każdy się bał, z którym nikt nie chciał spędzać zbyt wiele czasu, a ona musiała przebywać w lochach codziennie po kilka godzin. Bardzo powoli przyzwyczajała się do jego obecności.
W końcu, było nie było, Severus Snape zawsze traktował ją protekcjonalnie, przerzucając ją z kąta w kąt. Przy nim zaczynała się spinać i denerwować, nie bardzo wiedziała co ma powiedzieć i była pewna, że cokolwiek by nie powiedziała, on i tak powie jej, że to źle i ma zamilknąć.
Przy nim czuła się głupia, za każdym razem, gdy on na nią patrzył.
A przecież nigdy nie była głupia.
Zawsze była inteligentną dziewczyną, zafascynowana światem i nauką, chcącą poznawać różne nowości. A cały świat czarów, szczególnie Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, dawał jej dosyć duże pole do popisu. Ogromna szkolna biblioteka pozwalała zgłębić wiedzę w zupełnie nowych dziedzinach.
Dlaczego więc przy Severusie nigdy nie była w stanie sklecić porządnego zdania?
Dlaczego czuła wstyd za każdym razem, gdy próbowała coś powiedzieć? Teraz jednak była pewna, że dużo czasu minie, zanim ponownie będzie potrafiła na niego spojrzeć, po tym całym incydencie w jego komnatach. Jak mogła być taka głupia i wejść do jego sypialni? Przecież mógł tam chodzić zupełnie NAGO! Wtedy już więcej nie byłaby w stanie do niego przyjść, bo byłoby jej głupio, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Widziała swojego mistrza eliksirów w ręczniku. Tylko w ręczniku. W ręczniku, który mógł spaść z jego bioder w każdej chwili. Co miałaby wtedy zrobić? Jak się zachować? Na samo wspomnienie tego robiło jej się gorąco i dostawała wypieków. Było jej wstyd i gdyby ta cała historia miała się powtórzyć, to na pewno by tam nie weszła, chociażby nie wiadomo co się działo. Nigdy więcej już tam nie wejdzie.
Jej problem polegał jednak na tym, że musiała codziennie stawiać się w pracowni, aby przygotowywać nowe eliksiry i w dalszym ciągu pilnować Veritaserum. Bała się. Teraz panicznie bała się spotkać mężczyznę, ale jeszcze bardziej obawiała się, że ktoś mógłby dowiedzieć się o tym małym, ale bardzo wstydliwym, incydencie.
W jej głowie wciąż pojawiały się te same obrazy, tego samego bladego torsu, z tymi samymi bliznami i oparzelinami, które nachodziły na siebie. Jego ciało, szczupłe i dosyć umięśnione, pokryte było mnóstwem przerażających, bitewnych blizn. Nie bała się, ani blizn, ani tego, że miała do czynienia ze śmierciożercą. Te blizny spowodowały coś, czego się nie spodziewała – spowodowały, że nabrała do mężczyzny jeszcze większego szacunku i poczuła jakąś nieznaną do tej pory więź z mistrzem eliksirów. Tego właśnie bała się najbardziej – tej więzi, nietypowej, która pojawiła się znikąd.
O Merlinie, dlaczego to wszystko musiało się tak skomplikować?

***

To była jedna z najdłuższych nocy w jej życiu.
Nie potrafiła usnąć, wierciła się na łóżku i zastanawiała się, kiedy w końcu przypadkowo i niechcący obudzi swoje współlokatorki. Sen nie chciał przyjść, chociaż Hermiona potrzebowała go, jak nigdy wcześniej. Obrazy poprzedniego dnia boleśnie wbijały się w jej umysł, pojawiając się przez cały czas, uparcie i boleśnie przypominając jej o głupocie. Chciałaby zapomnieć, bardzo.
Wiedziała, że nie da rady już usnąć, mimo iż wskazówki zegara wskazywały dopiero godzinę czwartą rano. Powoli wstała z łóżka i cicho przeszła do łazienki, nie chcąc obudzić Lavender czy Parvati. Hermiona nigdy za bardzo nie przepadała za żadną z nich, za bardzo się różniły, pod względem charakterów i poglądów na życie. W pierwszej klasie dziewczyna bardzo chciała przenieść się do innego dormitorium dla dziewczyn, ale niestety nigdzie nie było miejsc, no i nikt nie chciał się z nią zamienić. Kto chciałby siedzieć z dwiema rozchichotanymi dziewczynami, które wolały obgadywanie innych od nauki?
Hermiona wiedziała, że sama nie jest najłatwiejsza w pożyciu, bywa zmierzła i doprowadza ludzi do szału swoim częstym wymądrzaniem się i tą swoją „wszechwiedzą”. Na pewno byłoby jej znacznie łatwiej, gdyby mogła mieszkać w jednym dormitorium z Ginny, ale niestety rudowłosa była rok niżej.
Szczęście w nieszczęściu – zostało jej już tylko kilka miesięcy w tym dormitorium, a później istniało duże prawdopodobieństwo, że już więcej ich nie spotka, albo przynajmniej nie będzie musiała spędzać z nimi więcej czasu. Ewentualnie przy odrobinie szczęścia nie będzie miała z nimi do czynienia. To byłoby cudowne uczucie.
Cały problem polegał na tym, że Hermiona nie miała aż takiego szczęścia, aby wszystko to, o czym marzyła, mogło spełniać się bez żadnych przeszkód. Zawsze miała jakieś przeszkody, zawsze coś było pod górę. Z jej szczęściem spokojnie mogła liczyć na to, że Lavender i Parvati będzie spotykała przynajmniej dwa razy w tygodniu. To była nieprzyjemna wizja przyszłości. Nieprzyjemna i bardzo prawdopodobna.
Była godzina piąta trzydzieści siedem, kiedy Hermiona usiadła na łóżku, nie bardzo wiedząc co dalej ma robić. Umyła się, ubrała, spakowała, zdążyła lekko poduczyć, spiąć włosy, który wiecznie były w nieładzie i usiąść. Znudziła się, ale nie bardzo miała co dalej robić. Pierwsze zajęcia zaczynały się o godzinie dziewiątej, śniadanie było dopiero na godzinę ósmą, a ona, co najwyżej, mogłaby iść na szóstą do lochów, chociaż nie była przekonana, czy mistrz eliksirów w dalszym ciągu chce ją u siebie widzieć.
Wdech-wydech, wdech-wydech, wdech-wydech.
To nie mogło być takie trudne. W ciągu kilku sekund podjęła decyzję, złapała swoją szkolną torbę, wzięła różdżkę do ręki i cicho wyszła z pokoju. Zeszła schodami do nieoświetlonego pokoju wspólnego, w którym jedynym źródłem światła był dogasający ogień w kominku. Na jednym z foteli leżał jej rudy kot, Krzywołap. Wyciągnął swoje łapy i wbił pazury w materiał, którym obity był stary, mocno wyniszczony mebel. Uśmiechnęła się, ale nie podeszła do zwierzaka. Wyszła z pokoju, nie zwracając na gderającą Grubą Damę.
Wdech-wydech, wdech-wydech, wdech-wydech.
Miała być przed czasem, ale już tak bardzo nie bała się złości mężczyzny. W końcu co może jej zrobić w szkole, pod czujnym okiem dyrektor McGonagall i sporej ilości członków Zakonu Feniksa? Przecież zawsze był po stronie dobra, nie mógłby jej w żaden sposób skrzywdzić. Chyba.
Wdech-wydech, wdech-wydech, wdech-wydech.
Powoli schodziła w dół. Korytarze były puste, co Hermionę wprawiło w odrobinę lepszy nastrój niż do tej pory. Na nikogo się nie natknęła, a więc spokojnie mogła udać się do gabinetu Severusa Snape’a. W innym przypadku wyglądałoby to dosyć nietypowo, gdyby za każdym razem ktoś ją widywał w okolicy komnat mistrza eliksirów. Mogłoby to wyglądać co najmniej dziwnie. Nawet jak romans.
Na samą myśl zaśmiała się cicho.
To przecież było niedorzeczne. Ona i on? Nigdy. To nawet nie miałoby większego sensu, ani, tym bardziej, możliwości. Pokręciła głową, lekko przyśpieszając kroku. Wolała jak najszybciej oczyścić swój umysł przed spotkaniem z mężczyzną. W końcu stanęła przed drzwiami pracowni eliksirów.
Wdech-wydech, wdech-wydech, wdech-wydech.
Zapukała do drzwi i czekała na cokolwiek – otwarcie ich, powiedzenie, że może wejść, pozwolenie na zrobienie czegokolwiek. Była spięta, znacznie bardziej zdenerwowana niż przed pierwszym zejściem do lochów na ich indywidualne zajęcia. Nie miała pojęcia czego może się spodziewać po mężczyźnie, któremu nie tak dawno wpakowała się do sypialni. Jak zareaguje Snape? Zapewne gniewem, w dodatku uzasadnionym.
Nieznacznie przygryzła dolną wargę, gdy drzwi zaskrzypiały i stanął w nich mistrz eliksirów. Spojrzał na nią z jawną niechęcią, ale nie odezwał się słowem. Cofnął się, tym samym przepuszczając ją w drzwiach. Głośno przełknęła ślinę, zdenerwowana jego obojętnością, chłodem i jawną niechęcią do niej.
- Czy ty nigdy nie możesz przyjść o czasie, Granger? Zawsze musisz przychodzić przed albo już spóźniona? – spytał z takim chłodem w głosie, że aż zadrżała. Przełknęła ślinę.
- Przepraszam, profesorze, to już się więcej nie powtórzy – powiedziała cicho, bojąc się trochę, jak mężczyzna się zachowa. Tak bardzo żałowała tego, co wydarzyło się dzień wcześniej, że nie potrafiła przestać o tym myśleć.
- Przestań powtarzać, że to się więcej nie powtórzy, tylko w końcu zacznij robić coś w tym kierunku, aby twoje słowa nie były tylko pustymi obietnicami – powiedział dobitnie, patrząc na swoją uczennicę. Pod jego chłodnym, surowym spojrzeniem aż się skuliła w sobie.
Kiwnęła głową i wbiła wzrok w podłogę. Nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
- Teraz zamierzasz milczeć? – spytał chłodno, a kiedy dziewczyna się nie odezwała, spojrzał na nią kpiąco. – Granger, nigdy nie sądziłem, że dożyję dnia, kiedy nie będziesz w stanie wypowiedzieć słowa! – Jego głos przepełniony był kpiną i jadem. Stała w miejscu, wpatrując się w podłogę i powstrzymując chęć wypowiedzenia tego, co tak bardzo ją męczy. Mężczyzna przyglądał jej się przez chwilę. – Doskonale, Granger, taka cisza się przyda – powiedział, a kpina w jego głosie była bardzo wyczuwalna.
Zacisnęła zęby, wciąż milcząc. Nie zamierzała kłócić się z mężczyzną, nie zamierzała robić niczego wbrew jemu. Po prostu czekała na jakiekolwiek instrukcje, które znowu jej poda, a później pójdzie, zostawiając ją w spokoju. Tak powinno być. Tak musiało być. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie.
- Dobrze, Granger, najpierw poukładasz dokładnie wszystkie składniki do eliksirów, fiolki, eliksiry i przepisy – powiedział, wskazując dłonią jedyne miejsce w pracowni, gdzie panował potworny bałagan. Hermiona spojrzała w tamtym kierunku i westchnęła. To miało zająć całe długie godziny! Spojrzała na mężczyznę i kiwnęła głową.
- Dobrze, panie profesorze – powiedziała spokojnie, chociaż bez cienia uśmiechu.
- Wszystko co poukładasz i rozdzielisz będziesz odnosić do magazynu i tam poodkładasz to na półki w odpowiednio podpisane miejsca – powiedział spokojnie. – Jak skończysz to zamknij wszystko dokładnie i wracaj do siebie. Zrozumiałaś, Granger? – spytał, może trochę zbyt ostro.
- Zrozumiałam, panie profesorze – powiedziała i podeszła do jednego ze stołów, na których były porozrzucane składniki. Usłyszała za plecami szelest szat i trzaśnięcie zamykanych drzwi, co oznaczało, że Severus Snape wyszedł z pracowni i poszedł do siebie.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że akurat to, co dzisiaj dostała, nie należało do jej obowiązków, bo w końcu miała pomagać mu w tworzeniu eliksirów, a nie sprzątaniu bałaganu, ale lepsze to, niż jego ciągłe pretensje o nic.
Założyła specjalne rękawice ochronne, wyciągnęła specjalne fiolki, probówki i słoiczki, aby móc rozdzielać wszystkie potrzebne składniki. Niektóre były paskudne, ohydne i obślizgłe, ale Hermiona bez słowa sprzątała i wszystko rozdzielała tam, gdzie powinna. Podpisywała odpowiednie fiolki z eliksirami, słoiczki z ingrediencjami i probówki z nieznanymi jej płynami. Od tego ciągłego przekładania i sprzątania, schylania się i dźwigania, podnoszenia i wstawania, powoli zaczynał boleć ją cały kręgosłup. Wiedziała jednak, że jeśli przerwie, a w między czasie do pomieszczenia wróci mężczyzna, to jej się porządnie oberwie, a ona miała już dosyć wszelkich pretensji czarnowłosego mężczyzny.
To nie było to, że ona bardzo się zmieniła. Wciąż była tą samą Hermioną Granger, którą była przed wakacjami, ale bliska obecność mężczyzny, który zamordował najpotężniejszego czarodzieja jej czasów. Nie było ważne że, z tego co powiedziała jej dyrektor McGonagall, cała ta śmierć była już wcześniej zaplanowana przez dyrektora Dumbledore’a i mistrza eliksirów. Morderstwo było morderstwem, śmierć była śmiercią, a Severus był śmierciożercą, nawet jeśli współpracował z Voldemortem tylko i wyłącznie jako doskonały szpieg Zakonu Feniksa.
Odczuwała pewien dyskomfort, kiedy musiała z nim współpracować. Niby nic się nie zmienił, niby wciąż był taki sam, a jednak świadomość, że to zaklęcie wypowiedziane z jego ust zamordowało Dumbledore’a sprawiała, że nie była pewna jak ma się przy nim zachować. A co jeśli jednak wszyscy w Zakonie się mylą? Co, jeśli on wciąż jest prawdziwym śmierciożercą? Skoro oszukiwał Voldemorta, równie dobrze mógł oszukiwać i Zakon. Był wspaniałym oklumentą, skoro nawet najlepszy leglimenta nie potrafił przejść przez bariery jego umysłu, aby poznać prawdę. A może to oni nie znali prawdy? Westchnęła, odkładając kolejną podpisaną fiolkę do dużego koszyka.
Kiedy koszyk był pełen, wzięła go w obie ręce i ruszyła w stronę magazynu, aby tam wszystko ładnie poukładać. Odłożyła kosz na jedyny stoliczek, jaki znajdował się w pomieszaniu i spokojnie zaczęła wszystko układać i odkładać na odpowiednie miejsca. Zajęło jej to sporo czasu, a po zakończonej pracy miała wrażenie, że kręgosłup za chwilę jej pęknie. Usiadła na krześle przy stoliku i jęknęła z bólu. Potrzebowała chwili odpoczynku, a najlepiej by było, gdyby się położyła teraz na czymś twardym.
Myślała o tym tylko przez moment, ale doszła do wniosku, że mężczyzna i tak nie wróci zbyt szybko do pracowni, więc to może się udać bez konsekwencji. Zdjęła szkolną szatę i położyła ją na podłodze w magazynie, po czym sama położyła się na szacie. Podłoga była przeraźliwie zimna, ale twardy marmur pomagał jej obolałym plecom. Leżała na plecach, zamknęła oczy i spokojnie oddychała. Potrzebowała chwili, by ten przerażający ból trochę jej odpuścił.
Usłyszała kroki i zanim udało jej się wstać, do magazynu wszedł mężczyzna. Spojrzała na niego, wciąż leżąc na podłodze i w duchu aż jęknęła, przygotowując się na wielką awanturę ze strony mistrza eliksirów.
- Granger? Co ty robisz?! – spojrzał na nią. W jego głosie wyczuła jednak w jego głosie, prócz złości, jakąś nietypową dla niego nutę. Strachu? Zdenerwowania? Powoli usiadła, biorąc głośny oddech. Jęknęła jednak z bólu.
- Przepraszam, profesorze. Rozbolał mnie kręgosłup i ja… pomyślałam… - zaczęła się plątać w swoich zeznaniach, nie bardzo wiedząc co takiego ma mu powiedzieć. Wzięła kolejny głęboki oddech i powoli podniosła się z połogi. Zakręciło jej się w głowie, a mężczyzna zrobił wtedy coś, czego się nie spodziewała. Złapał ją za ramię, żeby nie upadła, a potem posadził na krześle. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Uważaj, Granger – powiedział chłodno, puszczając jej ramię i cofając się o krok.
- Dziękuję, profesorze – mruknęła cicho. – Skończyłam wszystko układać i rozdzielać, mogę już iść? – spytała, wciąż jednak siedząc na krześle. Plecy dalej bolały ją niemiłosiernie.
- Najpierw wypij to – powiedział i sięgnął po jakąś niepodpisaną fiolkę. Wcisnął ją w dłoń siedemnastolatki. Nie pytała co to jest, po prostu odkręciła fiolkę i wypiła jej zawartość, nie zastanawiając się zbyt długo nad tym, co to może być. Spojrzała na mężczyznę.
- Mogę już iść? – spytała spokojnie, patrząc na mężczyznę. Kiwnął głową, podając jej szatę, którą dopiero podniósł z podłogi. Szybko podziękowała mu i wyszła z magazynu, a potem z pracowni. Z każdym kolejnym krokiem ból kręgosłupa był coraz mniejszy, aż w końcu, w okolicy trzeciego piętra, czuła się całkiem dobrze i już nic nie bolało.
Dopiero wtedy zrozumiała, że mężczyzna jej pomógł, podając jej eliksir uśmierzający ból. Poczuła do niego wdzięczność, bo wiedziała, że byłoby jej ciężko, gdyby nie jego pomoc. Dopiero na czwartym piętrze poczuła, że jest głodna. Cały dzień nic nie jadła, bo nie wychodziła w ogóle z pracowni. Spojrzała na zegarek, było jeszcze trochę czasu do najbliższego posiłku, zawsze mogłaby iść kuchni, ale nie wyobrażała sobie by prosić o pomoc skrzaty domowe. Postanowiła jednak wrócić do siebie i trochę odpocząć przed posiłkiem. Ponownie ruszyła w stronę wieży Gryffindoru.
Nie wiedziała co ma myśleć o nietypowym zachowaniu mężczyzny.
Musiała to przemyśleć.

***

Nie odpoczęła zbyt długo w dormitorium, bo powróciła Lavender z Parvatti, nie przerywając rozmowy. Hermionę rozbolała głowa od słodkiego trajkotania panny Brown, której piskliwy głos był nie do zniesienia na dłuższą chwilę. Poszła do łazienki się odświeżyć i jak najszybciej opuściła pomieszczenie, aby nie musieć męczyć się z dziewczynami.
Nie lubiła Lavender. Nigdy za nią nie przepadała i nie miało to nic wspólnego z tym, że w tamtym roku panna Brown spotykała się z Ronem. Może była wtedy trochę zazdrosna, ale to było wtedy, nim zrozumiała, że Ron będzie dla niej lepszym przyjacielem, nic poza tym. Spokojnie zeszła po schodach, nie zastanawiając się nad tym gdzie ma teraz iść. Zeszła więc do Pokoju Wspólnego, w którym siedziało zaledwie kilku Gryfonów, z czego większość w coś grała – albo w eksplodującego durnia albo w szachy. Hermiona rozejrzała się i zobaczyła Ginny, siedzącą na jednej z kanap i czytającą „Eliksiry dla zaawansowanych”. Trochę zaskoczył ją fakt lektury, za jaką zabrała się jej przyjaciółka, ale nie skomentowała tego. Nie wiedziała nawet, że Ginny lubi eliksiry.
- Cześć, Ginny. – Uśmiechnęła się, siadając obok przyjaciółki. Rudowłosa zamknęła książkę i spojrzała na Hermionę.
- Cześć. Nie widziałam cię dzisiaj cały dzień. Znowu pomagałaś? – spytała spokojnie, podciągając nogi pod siebie i kładąc ciężkie tomiszcze na szczupłych udach.
- A jak myślisz? – mruknęła z niezadowoleniem. – Znowu, oczywiście, że tak. Nie wiem czego się spodziewałaś. Dzień w dzień tam jestem. A dzisiaj nawet nie mogę odpocząć, bo te dwie katarynki siedzą w dormitorium i trajkoczą jak najęte o jakichś nowych trendach czarodziejskich, jakieś zaklęcia do prostowania włosów… czy coś takiego. – Hermiona westchnęła i przyłożyła dłonie do skroni. Spokojnie zaczęła je masować.
- Aż tak cię dzisiaj wymęczył? – Ginny aż się zaśmiała, ale spoważniała, widząc minę przyjaciółki. – Serio jest aż tak źle? To weź powiedz o tym McGonagall, tak nie powinno być, że on cię zamęcza i nie puszcza na posiłki – mruknęła z niezadowoleniem. Hermiona jednak pokręciła głową.
- To nic nie da. Zresztą… Ginny, musimy przygotować się do wojny, to nie zabawa. Nie wiemy kiedy… kiedy Voldemort uderzy. – Głos jej zadrżał, kiedy wymawiała imię największego czarnoksiężnika. – Nie mogę się poddawać tylko dlatego, że Snape trochę bardziej jest na mnie cięty niż do tej pory. Poza tym… kto zająłby moje miejsce? Kto zabrałby się za siedzenie z nim w jednym pomieszczeniu, znoszenie jego złości, nerwów i wiecznych docinek. Ewentualnie mogłabyś to ty zająć się eliksirami, ale z twoim wybuchowym temperamentem… Moglibyście się pozabijać. – Ciężko westchnęła, odsuwając dłonie od skroni.
Ginewra westchnęła ciężko, patrząc na nią. Wiedziała, że Hermiona ma rację, ale ciężko było jej patrzeć na to, jak jej przyjaciółka się męczy, jak niknie w oczach, jak traci dawny blask i pewność siebie.
- Może nie byłoby tak źle… - mruknęła cicho, chociaż sama w to nie wierzyła. Hermiona aż się zaśmiała, krótko, ale radośnie.
- Ginny, Ginny… - Hermiona pokręciła głową. – Jesteś cudowna, ale niestety, obie wiemy, że to nic nie da. Ty masz swoje zadanie, zresztą wcale nie łatwe, a ja mam swoje. Będzie dobrze. – Uśmiechnęła się do rudowłosej dziewczyny.
Była silna, była pewna siebie, była waleczna. Doskonale zdawała sobie sprawę, że musi wziąć się w garść, bo inaczej nie da sobie rady z mężczyzną. Był przecież nauczycielem, tym samym, który uczył ją przez ostatnie sześć lat. Coraz częściej jednak łapała się na tym, że za wszelką cenę próbuje się skupić na tym, że on nie jest śmierciożercą. Że skoro wszyscy członkowie Zakonu Feniksa mu zaufali, to ona również powinna. Przecież nie mógł być taki zły, skoro w pierwszej klasie próbował uratować Harry’ego. Skoro co roku w jakiś sposób zwracał uwagę na to, żeby chronić Harry’ego przed kolejnymi niebezpieczeństwami, które, o dziwo, czyhały na niego na każdym kroku.
Uśmiechnęła się do przyjaciółki i spojrzała na zegarek. Była potwornie głodna i zmęczona, wszystko w dalszym ciągu ją bolało, ale już nie tak bardzo, jak wtedy, kiedy musiała położyć się na podłodze w magazynie. Wciąż powracała jednak myślą do tego, jak i do tego, że mężczyzna jej pomógł. To było z jego strony naprawdę miłe. A połączenie słów „Severus Snape” i „miłe” to było jak oksymoron.
- Idziemy na kolację? Umieram z głodu – jęknęła, patrząc na przyjaciółkę. Ginny tylko się zaśmiała i wstała.
- Jasne, chodź już. Musisz w końcu coś zjeść, bo to takie niezdrowe, kiedy się głodzisz. Stanowczo powinnaś nagadać Snape’owi, że gdzieś się poskarżysz, jak nie zacznie pozwalać ci wychodzić na wszystkie możliwe posiłki, jakie są podawane w tej szkole – powiedziała Ginny, w dodatku bardzo stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu tonem. Hermiona tylko się zaśmiała. – Hej, ja nie żartuję! Nawet się z tego nie śmiej, bo jak ty tego nie zrobisz, to ja to zrobię, a wiedz, że jestem do tego zdolna! – Rudowłosa wydawała się być naprawdę oburzona. Hermiona pokręciła głową.
- Ginny, jesteś urocza, kiedy się tak gniewasz, ale wybacz, twój pomysł jest naprawdę niepoważny. Przecież on by mnie zabił śmiechem, a jak dobrze wiesz, Snape nigdy się nie śmieje – powiedziała Hermiona, z wyraźnym rozbawieniem. – Ale dziękuję, że się tak o mnie troszczysz, to naprawdę słodkie z twojej strony.
Zaśmiała się, widząc niemrawy wyraz twarzy swojej przyjaciółki. Rudowłosa wydawała się być bardzo niezadowolona, słysząc słowa przyjaciółki, a coś takiego, jak „urocza” i „słodkie”, wypowiedziane w jej kierunku, Ginny uznała za osobistą zniewagę i obrazę. Nie lubiła, kiedy ktoś określał ją którymkolwiek z tych dwóch słów.
- Wcale nie jestem – burknęła urażona, zaklęciem posyłając książkę do eliksirów do swojego dormitorium. – Ale chodź lepiej, bo jeszcze chwila i mi zemdlejesz z głodu.
- Już, już. I tak będę uważać, że jesteś. – Hermiona wydawała się być rozbawiona tym wszystkim, w przeciwieństwie do najmłodszej latorośli państwa Weasley. Ginewra tylko obrzuciła brązowowłosą koleżankę dosyć nieprzyjaznym spojrzeniem i ruszyła do wyjścia z pokoju wspólnego Gryffindoru.
Zaczekała na Hermionę przed portretem Grubej Damy, po czym razem ruszyły do Wielkiej Sali. Po pannie Granger dopiero teraz było widać, że ten dzień ją naprawdę wymęczył i miała serdecznie dosyć. Kiedy zajęły miejsce przy stole Gryffindoru, Hermiona spojrzała na stół prezydialny, w poszukiwaniu Severusa Snape’a. Zganiła się jednak w myślach, za to, co właśnie zrobiła.
Cholera, Hermiona, przestań o nim myśleć! Przestań zastanawiać się dlaczego on się zrobił nagle taki miły. Dla ciebie. Nawet jeśli to dziwne!, zganiła się w myślach i szybko spojrzała na przyjaciółkę. Trwało to jednak pewną chwilę, zanim przeniosła wzrok ze stołu prezydialnego na przyjaciółkę. Ta chwila wystarczyła, aby zauważyła, że mężczyzna również bacznie się jej przygląda.
Spłonęła rumieńcem i spojrzała na swój talerz, który wciąż był pusty.
Czuła się jak jedenastoletnia dziewczynka, kiedy tak płonęła rumieńcem pod bacznym, przeszywającym spojrzeniem mistrza eliksirów. Nie miała również pojęcia co się dzieje z nią, dlaczego tak dziwnie się zachowuje i dlaczego tak reaguje.
Wzięła i nałożyła sobie na obiad trochę kurczaka, parę dyniowych pasztecików i purée z ziemniaków. Była głodna, a na sam widok tych wszystkich pysznych potraw aż ślinka ciekła. Zwłaszcza Hermionie, która nigdy wcześniej nie była tak bardzo głodna. Swój głód odczuła jednak dopiero teraz, czując smakowite zapachy cudownie przygotowanych potraw.
- Hej, Hermiona, zwolnij trochę! – zawołał Ron, patrząc na przyjaciółkę w szoku. Jeszcze nigdy wcześniej tak szybko nie pochłaniała żadnego posiłku, a chociaż zawsze to ona ganiła jego, teraz on się mógł się przed tym powstrzymać. Dziewczyna pożerała kolejne kawałki mięsa, wymieszanego z purée i brokułami. Wyglądało to co najmniej nieapetycznie, by nie powiedzieć przypadkiem, że obrzydliwie.
- Odfcep sę – parsknęła, z ustami pełnymi ziemniaków i brokułów.
Lavender i Parvatti aż pisnęły z obrzydzenia, ale pannie Granger to nie przeszkadzało. Spojrzała na nie nieprzyjaźnie i w końcu przełknęła to, co miała w ustach.
- Co się tak patrzycie, co? – spytała chłodno, a dziewczyny szybko się odwróciły. Spojrzała na Ronalda, równie nieprzyjaźnie co na swoje współlokatorki. – A ty co? Chcesz mnie uczyć manier? – spytała zła.
- Wyluzuj, Hermiona. – Ronald dziwnie spojrzał na swoją przyjaciółkę. – Nie mam pojęcia o co ci chodzi, że się tak wściekasz. Po prostu mówię, żebyś zwolniła, bo to się odbije na twoim zdrowiu – ostrzegł, a brunetka uniosła brew. Od kiedy to Ron był taki opiekuńczy i o coś się martwił? W dodatku o coś związanego z nią.
- Nie musisz się o mnie martwić. Jestem głodna, Ron, po prostu jestem głodna – rzuciła, sięgając po kolejny kawałek kurczaka. – I pragnę ci przypomnieć, że sam ciągle jesz z otwartą buzią, co jest niesmaczne, wręcz obrzydliwe. – Niemalże warknęła, ale te słowa skutecznie uciszyły starszego brata Ginny.
Hermiona powróciła do pochłaniania góry jedzenia, jaką jeszcze sobie dołożyła na talerz. Ilości, które zjadła na ten jeden posiłek, były wręcz przerażająco duże, ale ona wydawała się być wciąż głodna. Wiedziała, że było to spowodowane całodziennym przegłodzeniem, ale nic nie mogła już na to poradzić. Doskonale zdawała sobie sprawę, że po takiej ilości jedzenia będzie jej niedobrze, ale w tamtej chwili nie zwracała na to zbyt wielkiej uwagi. Zjadła i spojrzała na Ginny. Rudowłosa już skończyła jeść i teraz tylko czekała na Hermionę, chociaż dziwnym wzrokiem wpatrywała się w stół Slytherinu i nawet nie zauważyła, kiedy brunetka skończyła jeść i zaczęła jej się przyglądać. Odchrząknęła, ale to nic nie dało. Kopnęła więc Ginewrę pod stołem,
- Hej, na co się tak patrzysz? – spytała, kiedy rudowłosa syknęła i spojrzała na nią z wyrzutem. – Nie patrz tak na mnie, inaczej na mnie nie reagowałaś.
- Na nic. Zjadłaś już? – Ginewra szybko zmieniła temat. Hermiona uniosła brew. Zachowanie młodszej koleżanki było dziwnie niepokojące. Spojrzała przez ramię na stół Slytherinu i rozejrzała się po nim, ale niczego takiego nie zauważyła, żadnego chłopaka wpatrzonego w ich stolik. Wszystko normalne.
- Tak, zjadłam. Idziemy? – spytała, widząc, że Ginny na pewno jej nic nie powie przy swoim bracie, Harry’m i reszcie Gryfonów.
- Idziemy.
Podniosły się od stołu i ruszyły do wyjścia z Wielkiej Sali. Wychodząc, Hermiona jeszcze raz spojrzała na stół prezydialny, na Severusa. A on dalej się w nią wpatrywał, bardzo intensywnie. Skuliła się w sobie pod tym spojrzeniem i szybko odwróciła.
Wciąż jednak czuła na sobie jego spojrzenie, intensywne, wwiercające się w nią, niemalże przeszywające jej ciało i duszę na wskroś.
To było przerażające spojrzenie i jeszcze mniej przyjemne uczucie.
Spojrzała na Ginny i wyszły z Wielkiej Sali.
Musiała skupić się na czymś innym.
Na wszystkim tylko nie na mistrzu eliksirów i jego czarnych oczach, głębokich niczym studnia bez dna, tajemniczych i… pięknych.
Jęknęła w duszy, kiedy zrozumiała co właśnie się stało.
Mistrz eliksirów miał piękne oczy.
Dla niej.



________________________________
A teraz pytanie odautorskie, dla każdego, kto przeczytał: Na kogo mogła patrzyć Ginny?
Odpowiedź, prawdopodobnie, pojawi się w rozdziale siódmym ;).