Szósty rozdział bardzo powoli się pisze, nie mam ani czasu, ani weny i bardzo nad tym ubolewam. Rozdział zbetowany przez Aleksandrę, której bardzo, bardzo mocno dziękuję. Mam nadzieję, że w końcu udało mi się stworzyć coś z akcją. Nie jest to jeszcze ta główna akcja, ale powolutku będzie się rozwijała.
Hermiona przez resztę dnia była rozkojarzona i nie
bardzo wiedziała co się dzieje. Nie udzielała się na lekcjach tak często, jak
zawsze, czasami w ogóle znikała gdzieś w swoim świecie, co nigdy wcześniej jej
się nie zdarzyło. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować na najbliższych
zajęciach bądź przy jakimkolwiek przypadkowym spotkaniu z mężczyzną. Usłyszał
wszystko to, co nigdy nie miało do niego dojść. Była wściekła sama na siebie,
że nie zwróciła uwagi na czyjąkolwiek obecność, nim się odezwała.
Zadowolona z końca zajęć zebrała swoje rzeczy z
ławki i pobiegła do biblioteki. Miała nadzieję, że Ginny już na nią czeka i nie
będzie zła o to drobne spóźnienie. Dobiegła do drzwi, zgarnęła włosy do tyłu,
wzięła głębszy oddech i weszła do pomieszczenia. Czarną, materiałową torbę
brunetka przewiesiła przez ramię, a w ramionach ściskała trzy podręczniki i
parę rolek pergaminu. Rozejrzała się za rudowłosą przyjaciółką i odetchnęła z
ulgą, zauważając ją przy stoliku w najdalszym kącie biblioteki. Podeszła do
niej.
- Spóźniona. Nie poznaję cię, Hermiono. – Ginewra
spojrzała na swoją przyjaciółkę, jednak wciąż delikatnie się uśmiechała, co
oznaczało, że nie jest na nią zła.
- Trochę się zamyśliłam, przepraszam. – Z głośnym
westchnięciem klapnęła na pierwsze lepsze krzesło, odkładając książki na
stolik. Była rozkojarzona przez tą całą sytuację z mistrzem eliksirów.
Orzechowymi oczami spojrzała na przyjaciółkę, wieszając torbę na oparciu
krzesła.
- O czym tak myślisz? A może o kim? – Ginny przez te
sześć lat całkiem dobrze poznała Hermionę. Wspólnie spędzane wakacje bardzo je
do siebie zbliżyły.
- O tym, że wielkimi krokami zbliża się wojna,
Ginny. A ja wiem, że choćbyśmy się nie wiem jak starali, to i tak poniesiemy
ofiary… Boję się, że to będzie ktoś z bliskich mi osób, których nigdy nie
chciałabym stracić – powiedziała cicho i wbiła wzrok w jeden z pergaminów. W
końcu powiedziała na głos to, co gryzło ją od pewnego czasu.
- Nikt z bliskich nam osób nie zginie, zobaczysz.
Harry pokona Voldemorta i znowu wszystko wróci do normy, nikt nie będzie musiał
się niczego bać. – Rudowłosa Weasleyówna uścisnęła dłoń przyjaciółki i
uśmiechnęła się, chociaż trochę z przymusu. – Tylko teraz wszyscy musimy
przyłożyć się do naszych zadań, aby jak najlepiej przygotować się do tej
Ostatniej Bitwy. Damy radę, Hermiono. – Uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki,
chociaż sama nie wierzyła w swoje słowa. Voldemort był silniejszy i miał
znacznie większą armię niż Zakon Feniksa. I to oni stracili najsilniejszego
czarodzieja, co bardzo osłabiło ich siły. Nie mogła jednak pokazać tego, że się
boi, bo to jeszcze bardziej zdenerwowałoby jej starszą przyjaciółkę.
- Dzięki Ginny, ale wiem, że sama w to nie wierzysz.
– Hermiona uśmiechnęła się blado do dziewczyny i lekko ją do siebie przytuliła.
– Ale masz rację, musimy się trzymać, nie możemy po sobie pokazywać, że jednak
czegoś się boimy. Musimy być silni. Dla Harry’ego.
- Dla Harry’ego – powtórzyła za osiemnastolatką i
wyciągnęła coś spomiędzy kartek podręcznika do eliksirów. – Bill i Fleur
zapraszają cię na swój ślub. Miał być w wakacje, ale sama wiesz jak to
wyglądało… - Podała przyjaciółce zaproszenie.
- Tak, wiem – powiedziała, rozkładając zaproszenie.
Samo w sobie było śliczne, więc Hermiona była niemal pewna, że wybrała je
Fleur. Uśmiechnęła się, patrząc na pochyłe pismo Francuzki.
Pragnąc podzielić się radosną
nowiną zawiadamiamy, że wbrew przestrogom przyjaciół, a sobie ku szczęściu
postanowili związać swe losy
Fleur
Delacour
i
William
Weasley
Łącząc
nadzieję na dzielenie tej radości z nami, zapraszamy na uroczystość zaślubin,
która odbędzie się 24 grudnia 1997 roku o godzinie 1600.
Po
uroczystości miło nam będzie gościć
Sz.
P.
Hermionę
Jean Granger
z
osobą towarzyszącą,
na uroczystości weselnej.
Uprzejmie prosimy o potwierdzenie
przybycia.
Hermiona musiała kilka razy przeczytać całe to
zaproszenie, aby w końcu dotarły do niej wszystkie słowa, jakie zostały zawarte
na tym niewielkim skrawku papieru. Osoba towarzysząca? To żart? Spojrzała na
Ginny, ale ta tylko się uśmiechała.
- Będziesz? – spytała, jakby nie rozumiała wzroku
dziewczyny, co oczywiście było nieprawdą, bo Weasleyówna doskonale wiedziała,
jaka będzie reakcja panny Granger na to krótkie stwierdzenie.
- Z osobą towarzyszącą? Musieli dopisać ten
kompromitujący tekst? – zapytała, powoli dobierając słowa. Przecież logiczne
było, że Hermiona nie znajdzie sobie osoby towarzyszącej w przeciągu zaledwie
czterech miesięcy. A już na pewno nie wtedy, kiedy będzie spędzać większość
swojego wolnego czasu z mistrzem eliksirów.
- Czemu kompromitujący? Przecież możesz iść z Ronem…
- zaczęła, ale przerwało jej głośne prychnięcie ze strony Granger. Ona i Ron?
Nie, to nie miało szans. – Ewentualnie z naszym kochanym mistrzem eliksi…
- Ginny! – wykrzyknęła Hermiona, a zaraz później
usłyszała głośny syk i zobaczyła karcące spojrzenie bibliotekarki. No tak, w
bibliotece trzeba było zachować ciszę.
- No co? Ani ty, ani tym bardziej mistrz eliksirów
nie będziecie mieli z kim przyjść na ten ślub, a on również dostał takie samo
zaproszenie. Z tym samym, jak to nazwałaś, kompromitującym dopiskiem. Co ci
szkodzi? Do grudnia sporo czasu, a i święta od razu z nami spędzicie… Bo wiesz,
że moja rodzina, oczywiście z wyjątkiem Ronalda, jakoś przełknęła i
zaakceptowała fakt, że śmierć Dumbledore’a była zaplanowana? – Ginny, niezrażona
wściekłą miną przyjaciółki, kontynuowała rozpoczętą myśl. – Nie patrz tak, to
nie robi na mnie żadnego wrażenia – odparła, wzruszając ramionami i uśmiechnęła
się, patrząc na niedowierzanie na twarzy przyjaciółki.
- Ginewro Molly Weasley, czy ty coś insynuujesz? –
Hermiona podparła się pod boki, patrząc na przyjaciółkę ze złością. Że niby ona
i mistrz eliksirów? Razem? Przecież to nie miało żadnej logiki!
- Nic nie insynuuję. Po prostu moglibyście iść
razem, nie mówię, że jako zakochana para, że za rączki macie się trzymać,
całować, przytulać czy cokolwiek. Tylko po prostu przyjść razem. Jako Hermiona
Granger oraz Severus Snape, czyli uczennica i nauczyciel, nie Hermiona i
Severus, zakochana para. – Ginny wywróciła oczami, patrząc na nią.
- Szszszszsz, Ginny! – Hermiona rozejrzała się
nerwowo dookoła, bojąc się, że ktoś mógłby je podsłuchać. – Ciszej. I skończ to
powtarzać, bo ktoś niepowołany mógłby to usłyszeć, a tego nikt by nie chciał. A
już na pewno nie ja. – Ostro spojrzała na przyjaciółkę.
- Nie denerwuj się tyle, bo ci się przed weselem
zmarszczki porobią. Dobrze, dobrze, źle zrobiłam. Więcej nie będę tak głośno
mówić, ale przemyśl moją propozycję – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się
delikatnie. – Odpisz lepiej jak najszybciej Billowi i Fleur, że przyjdziesz. Bo
przyjdziesz, prawda?
- Przyjdę, przyjdę. Nie mam innego wyjścia, nie? –
Uśmiechnęła się do niej delikatnie. – Ale mogę odpisać im później? I nie muszę
od razu pisać czy będę sama czy z kimś? – spytała po chwili, chowając książki i
pergaminy do torby.
- No nie masz. Od razu zostaniesz na święta… I na
nowy rok! Prawie dwa tygodnie razem, czy to nie jest wspaniałe? – Ginewra
uśmiechnęła się przeuroczo i Hermiona nie mogła się nie zaśmiać.
- To zależy na ile Snape mi pozwoli do was przybyć –
powiedziała bez zastanowienia i zaraz pożałowała swoich słów. Już zaczynała się
podporządkowywać mężczyźnie i jego poleceniom. Mimowolnie zastanawiała się, czy
jej nauczyciel będzie pozwalał jej wyjść gdzieś ze znajomymi, ewentualnie
zostać na dłużej w Norze.
- Niewiele czasu potrzebowałaś, aby przywiązać się
do jego obecności, zaskakujesz mnie – odparła ruda, patrząc na przyjaciółkę. –
Wcześniej nawet przez trzy sekundy nie zastanawiałabyś się, czy jakiś tam
mężczyzna, tym bardziej Snape, pozwoli ci na to czy na tamto, a teraz co? Tylko
się w nim nie zakochuj!
- O to nie musisz się martwić. Na pewno się nie
zakocham – powiedziała przez zaciśnięte zęby i zarzuciła torbę na ramię.
Zmęczyła ją ta cała rozmowa o niej i mistrzu eliksirów. Musiała jeszcze przygotować
się na jutro i wyspać przed kolejnymi porannymi zajęciami z mężczyzną. –
Zobaczymy się później, muszę coś załatwić – powiedziała i, nie czekając na
jakąkolwiek reakcję przyjaciółki, wyszła z biblioteki. Musiała ochłonąć.
***
Następnego dnia Hermiona z drżącym sercem zeszła do
lochów. Nim zapukała do drzwi musiała wziąć dwa razy głęboki oddech. Zostało
jeszcze kilka minut, ale tym razem nie zamierzała się spóźnić. Rozejrzała się w
prawo i lewo, aby zobaczyć czy nikt nie idzie i zapukała do drzwi. Długo nie
musiała czekać, aż mężczyzna jej otworzy. Spojrzał na nią i uniósł brew.
- Granger, jesteś dziesięć minut przed czasem –
stwierdził, spoglądając na nią. – Zdajesz sobie sprawę, że zarówno spóźnianie
się, jak i przychodzenie przed czasem jest niekulturalne? – spytał i, nie
czekając na odpowiedź, wpuścił nastolatkę do pomieszczenia. Przeszła obok
niego, wchodząc dalej. Rozejrzała się dookoła, chociaż nie spodziewała się, że
w tym pomieszczeniu może się cokolwiek zmienić. Wszystkie słoje stały na swoich
miejscach, składniki były specjalnie poukładane, kociołki porozkładane, a
książki z recepturami rozłożone na stolikach. Było chłodno i ciemno, jak w
każdym z lochów.
- Rusz się, Granger. Jak już przyszłaś wcześniej, to
zacznij tworzyć eliksiry, zamiast się na wszystko gapić, jakbyś widziała to po
raz pierwszy – warknął ze złością.
Hermiona bez słowa podeszła do stolika, przy którym
stały trzy kociołki i rozłożona księga, otwarta na jednej z wielu stron. Co
dzisiaj miała zrobić? Serce zamarło jej, gdy przeczytała na jednej ze stron
nazwę eliksiru, zapisaną pochyłą czcionką. Vivificantis. Krew jednorożca, które
nigdy wcześniej nie używała do żadnego z eliksirów. Zaczęła się denerwować, na
co nie mogła sobie pozwolić, musiała się uspokoić.
- Czy… czy mogę o coś zapytać?
- Już to zrobiłaś, Granger – warknął nieprzyjemnie,
ale skinął głową, pozwalając jej zadać to pytanie.
- Kilka… kilka dni temu kazał mi pan przychodzić
codziennie do Veritaserum, ale kiedy próbowałam w pierwszy dzień przyjść, sala
była zamknięta, więc więcej się nie pojawiłam… Dlaczego nie mogłam wejść? –
spytała cicho. Denerwowała się, że znowu oberwie jej się za coś, co nie było
jej winą.
- Bo ci nie pozwoliłem, Granger – powiedział, jakby
to było oczywiste. – Zablokowałem twój dostęp do tego pomieszczenia. Nie musisz
się przejmować tym eliksirem, ale od jutra musisz przychodzić codziennie, albo
możesz się więcej nie pokazywać. – Zakończył temat, odwracając się do niej
plecami. – Krew jednorożca znajdziesz w drewnianej skrzyni, wraz z całą resztą
składników do Vivificantis. Wystarczy jeden kociołek. Zaczynaj. – To
powiedziawszy Severus skierował swe kroki do drugiego pomieszczenia, gdzie, jak
wydawało się Hermionie, były jego komnaty.
Nie zastanawiała się jednak nad tym dłużej, wolała
zacząć od razu tworzenie eliksiru, bo nie chciała ponownie zdenerwować
mężczyzny, co jednak zdarzało jej się zadziwiająco często. Wlała wodę do
kociołka i rozpaliła pod nim ogień. Spojrzała na recepturę i otworzyła dosyć
duże, drewniane pudełko, w którym znajdowały się wszystkie składniki,
odpowiednio podpisane. Wyciągnęła cztery serca nietoperza, łuski rogogona
węgierskiego, dwa rogate ślimaki, szczurze jelita, krwawy pieprz i siedem
mleczy. Krew jednorożca, która była niezwykle cennym składnikiem, pozostawiła w
skrzyni, aby przypadkiem nic się z nią nie stało. Zajrzała do kociołka, woda
powoli wrzała, więc Hermiona wzięła nóż i powoli pokroiła rogate ślimaki w
idealne, jednocentymetrowe kosteczki, aby po chwili wrzucić pierwszy składnik
eliksiru. Ponownie przejrzała recepturę, aby niczego nie pomylić.
Vivificantis
składniki:
cztery serca nietoperza,
łuski rogogona węgierskiego,
dwa rogate ślimaki,
trzy jelita szczurze,
trzynaście kulek krwawego pieprzu,
siedem dorodnych mleczy,
dziesięć mililitrów krwi jednorożca.
Sposób przyrządzenia:
Do wrzącej wody dorzucić rogate
ślimaki, pokrojone w idealne, jednocentymetrowe kostki. Gotować, aż będą
miękkie, dopiero wtedy można dorzucić przemielone szczurze jelita i serca
nietoperza. W tej chwili eliksir powinien przybrać kolor ciemnej purpury.
Gotować dziesięć minut, nim będzie można dorzucić drobno pokrojone mlecze, po
których wywar powinien zmienić swoją barwę na ciemnozieloną. Zamieszać dziesięć
razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, dodać zgnieciony pieprz i łuski. Gotować
przez trzy godziny, nim będzie można dodać ostatni składnik – krew jednorożca.
Po dodaniu mocniej podgrzać, zamieszać sześć razy zgodnie z ruchem wskazówek
zegara i cztery razy w przeciwną stronę. Odstawić eliksir na bok. Kiedy
przybierze barwę błękitu zmieszanego ze srebrem, oznacza, że eliksir jest
gotowy.
Przeczytała to dwa razy i uśmiechnęła się
delikatnie. Sądziła, że tak ważny eliksir będzie znacznie trudniejszy, a tutaj
wszystko wydawało się być znacznie łatwiejsze, niż sobie to wyobraziła. Z
uśmiechem zaczęła działać według podanej receptury, uważając na to, jak
przygotowuje składniki. Musiały być idealne, nie mogła zniszczyć tego eliksiru.
Kroiła, dorzucała, mieszała i czekała. Wyciągnęła moździerz i wrzuciła do niego
kulki krwawego pieprzu i łuski rogogona węgierskiego. Zaczęła trzeć składniki
na proch, jak najmocniej się dało. Zostały jej ledwie trzy minuty do dodania
tych potartych składników i będzie mogła zrobić trzygodzinną przerwę. Tylko co
miała zrobić w trakcie trwania tej przerwy? Iść do mężczyzny i powiedzieć, że
już skończyła? Siedzieć i czekać? A może zostawić eliksir na jakiś czas i iść
na śniadanie? Nie bardzo wiedziała, więc sprawdziła jeszcze raz, czy aby na
pewno składniki są dobrze utarte i dorzuciła całą zawartość moździerza do
kociołka. Buchnęła szarobura para i eliksir zmienił ponownie barwę z
ciemnozielonej na szaroniebieską. Trzy godziny czasu do dodania następnego
składnika. Spojrzała na zegar.
I co teraz?, spytała sama siebie, rozglądając się za
czymkolwiek innym do roboty. Może powinna zapukać do komnaty mężczyzny i
zapytać się go o to? Zajrzała do kociołka i po chwili ruszyła w stronę drzwi.
Zapukała cicho, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, niepewnie nacisnęła na
klamkę. Drzwi ustąpiły i oto dostęp do komnat mistrza eliksirów stał przed nią
otworem. Z nerwów zaschło jej w gardle, bo nie wiedziała czego spodziewać się
po mężczyźnie. Jak zareaguje, widząc ją w którejś z komnat? Może jednak powinna
poczekać w pracowni?
Jednak z każdym pytaniem, które sama sobie zadawała,
brnęła w głąb pomieszczenia. Ciekawość zwyciężyła ze strachem. Chciała zobaczyć
jak mieszka mężczyzna, chciała go bliżej poznać, skoro mają ze sobą
współpracować przez cały ten rok.
Komnaty Severusa Snape’a wcale nie były takie ponure
jak on i całe hogwardzkie lochy. Zaskakujący był fakt, że było tam całkiem
przytulnie, co w ogóle nie było podobne do mężczyzny. Jego komnaty składały się
z czterech pomieszczeń i widoczny był fakt, że mistrz eliksirów raczej nie
ruszał się ze szkoły na dłuższy okres, taki jak wakacje czy święta. Zamek był
jego domem i to nie podlegało żadnym wątpliwościom. Pierwsze pomieszczenie, do
jakiego weszła dziewczyna było niewielkie i przypominało coś na wzór
przedsionku. Brunetkę zaskoczył fakt, że pomieszczenie to miało aż trzy pary
drzwi – te, przez które ona weszła, drugie, które prowadziły w głąb komnat i
trzecie, które, prawdopodobnie, prowadziły wprost na korytarz.
Do drugiego pomieszczenia bała się przejść, ale
również ciekawość i gryfońska natura zwyciężyły, więc lekko pchnęła drzwi i
przeszła do sporego pokoju, który spokojnie mógł nosić miano salonu. W dużym
kominku palił się ogień, mimo iż był dopiero początek września. Było to jednak
spowodowane tym, że w lochach było naprawdę zimno, przez cały czas. Przed
kominkiem, na dosyć dużym i, wydawało się, że bardzo miękkim, dywanie stały dwa
duże fotele i okrągły stolik. Na pozostałych trzech ścianach stały wysokie
regały pełne różnych ksiąg, co bardzo zafascynowało nastolatkę. Wiedziała, że
gdyby nie ta powłoka wrednego i aroganckiego mężczyzny, który nie pozwala
nikomu się do siebie zbliżać, to miałaby sporo tematów z nim. Był inteligentny,
więc na pewno mogłaby prowadzić z nim długie, wielogodzinne dysputy
filozoficzne. Mogłaby, gdyby tak bardzo się go nie bała.
Domyślała się, co będzie za następnymi drzwiami –
sypialnia mistrza eliksirów. To było pomieszczenie, do którego z jednej strony
bała się zajrzeć, a z drugiej bardzo chętnie zobaczyłaby, jak mężczyzna
mieszka. Postanowiła jednak bardziej się nie z pouchwalać i pozostała w
salonie, trochę się denerwując. Może jednak powinna zapukać do sypialni?
Zrobiła trzy kroki w tamtą stronę i znowu zwątpiła. A co, jeśli zaraz nie
przyjdzie? Musi w końcu zdobyć się na odwagę i zapytać co dalej ma robić. Nawet
jeśli miałby ją wyrzucić. Zrobiła kolejne kilka kroków i stanęła przed
drzwiami. Serce biło jej jak oszalałe, gdy podnosiła rękę do drzwi. Zapukała
trzy razy i wstrzymała oddech.
Po chwili stanęła oko w oko z mistrzem eliksirów i
postrachem całego Hogwartu, Severusem Snape’m. Mistrzem eliksirów, z ręcznikiem
owiniętym wokół bioder i odkrytą całą resztą ciała. Momentalnie spłonęła
rumieńcem i spuściła wzrok, patrząc na czubki swoich butów. Tego się nie
spodziewała.
Severus również nie spodziewał się, że zobaczy przed
drzwiami swoją uczennicę, dlatego jedyna rzecz, jaka przyszła mu do głowy, to
było bezczelne zatrzaśnięcie drzwi, tuż przed nosem nastolatki, która
momentalnie zrozumiała jego przesłanie. Odwróciła się na pięcie i z płonącymi
rumieńcami wstydu powróciła do pracowni.
***
Severus zatrzasnął drzwi przed dziewczyną, nawet się
nad tym nie zastanawiając. Jak mogła się tak zachować? Kto kazał tej głupiej
dziewczynie pchać się prosto do jego komnat? Kto jej na to pozwolił?! Ze złości
uderzył pięścią w mahoniowe drzwi i zacisnął szczęki. Czarny ręcznik owinięty
był wokół bioder, idealnie podkreślając bladość skóry mężczyzny. Dziesiątki
blizn i oparzelin na całym ciele nie prezentowało się najlepiej. Mężczyzna
nienawidził swojego ciała, od zawsze. Nienawidził samego siebie.
Ze złością wrócił do łazienki, aby ubrać się i
wrócić do pracowni. Miał wielką ochotę nawrzeszczeć na Granger i wiedział, że
nie będzie się hamował z żadnymi słowami, nawet jeśli miałby doprowadzić ją do
płaczu. Przecież nikt nie kazał jej pchać się tam, gdzie nikt jej nie chciał.
Szczególnie do jego prywatnych komnat.
Głupia dziewucha, której nikt wcześniej nie nauczył
kultury.
***
Hermiona czuła się zawstydzona jak jeszcze nigdy
wcześniej. Wiedziała przecież, że to nie było najlepsze posunięcie, aby iść do
jego sypialni z jakimś głupim, niepotrzebnym pytaniem. Do pracowni eliksirów
wpadła jak burza i klapnęła na jedno z krzeseł, zdenerwowana bardziej niż
kiedykolwiek. Mistrz eliksirów w samym ręczniku! Gryfonka obawiała się, że za
chwilę będzie w samym centrum okropnej burzy, która nazywa się Severus Snape.
Bała się jego złości, bo wiedziała do czego może być zdolny. Jaka ona była
głupia, sądząc, że pójdzie do jego komnat, odnajdzie go i dowie się co teraz ma
robić.
Nawet nie wiedziała, kiedy łzy napłynęły jej do
oczu. Obraz zaczął jej się rozmazywać, kiedy spoglądała swoimi dużymi,
orzechowymi oczami na ogień pod kociołkiem. Jak mogła tak wszystko zniszczyć?
Przecież mężczyzna nigdy więcej nie będzie chciał jej widzieć na oczy! Zawiodła
wszystkich - McGonagall, Ginny, Harry’ego, cały Zakon Feniksa. A najgorsze było
to, że zawiodła samą siebie.
Czy coś jeszcze mogło pójść źle?
Mogło.
***
Gdy Severus wrócił do pracowni, zastał brunetkę
siedzącą przy stoliku i wpatrującą się w ogień płonący pod kociołkiem. Wciąż
czuła wstyd i zażenowanie wcześniejszą sytuacją. To nie tak miało wyglądać!
Przecież miała tylko zapukać, zapytać, dowiedzieć się i wrócić do pracy, a nie
zapukać i zobaczyć go w samym ręczniku. Dla obojga była to bardzo
kompromitująca sytuacja i oboje woleliby o niej jak najszybciej zapomnieć.
Szczególnie Severus, który był niemal pewien, że Granger obejrzała sobie
wszystkie jego blizny, które tak bardzo podkopały jego samoocenę. Wiedział, że
wyglądał z nimi szkaradnie, ale dopóki nikt ich nie oglądał, to wszystko było
dobrze.
Do chwili, gdy Granger nie wtargnęła w jego życie.
***
Wszedł do pracowni szybkim, zamaszystym krokiem,
gotów nawrzeszczeć na nią za jej impertynenckość i gryfońską głupotę. Zauważył
ją jednak, siedzącą tuż przy ogniu, wpatrującą się w kociołek i z oczami
pełnymi łez. Jej nietypowe zachowanie zbiło go z pantałyku, więc nawet się nie
odezwał. Podszedł za to do niej, wciąż milcząc.
Wyczuła jego obecność i odwróciła się, twarzą do
niego. Załzawionymi oczami spojrzała na srogie oblicze mistrza eliksirów. Parę
łez pociekło po jej policzkach.
- Przepraszam profesorze – wydusiła, połykając łzy,
spływające po jej bladych policzkach. – Nie… nie powinnam była wchodzić, ale
chciałam się do-dowiedzieć co mam da-dalej ro-obić. – Spazmatyczny oddech
spowodował, że brunetka zaczęła się jąkać. To było dosyć nietypowe zachowanie,
a Severus nigdy wcześniej nie widział, aby dziewczyna nie była w stanie się
odezwać.
- Przestań się mazać, Granger – rzucił w końcu,
ponownie przyodziewając maskę obojętności. – Zajmij się lepiej eliksirami i
zapamiętaj sobie, że za te drzwi – ręką wskazał na te, które prowadziły do jego
komnat – nie masz prawa wejść, chociażby nie wiem co się działo. Zrozumiałaś? –
Jego głos był dobitny, ale sprawił, że brunetka zaskakująco szybko przestała
płakać. Merlinie, czy naprawdę był taki zły?
Kiwnęła głową i dłońmi otarła mokre policzki.
Spojrzała do kociołka z Vivificantis.
- Co teraz mam robić, panie profesorze? Vivificantis
potrzebuje trzech godzin, a Veritaserum mam zamieszać dopiero wieczorem… -
powiedziała powoli i znowu na niego spojrzała. Blado się uśmiechnęła.
- Możesz iść i wrócić dopiero, kiedy będzie czas
zakończyć eliksir. Odstawisz go i przelejesz do tych kilku fiolek – wskazał na
stojące w równym rzędzie, szklane probówki – dokładnie zakręcisz i odstawisz do
magazynu Granger. – Spojrzał na nią uważnie, bo ona nawet się nie poruszyła,
tylko wpatrywała w niego, dokładnie słuchając każdego słowa. – Dostęp do
magazynu jest zablokowany zaklęciem i specjalnym hasłem, więc kiedy
przyjdziesz, pergamin z hasłem i zaklęciem będą przywieszone tam – machnął w
stronę tablicy. – Granger, postaraj się tym razem niczego nie zepsuć, jasne? –
Patrzył na nią, a kiedy skinęła głową, ledwo zauważalnie odetchnął. – Zmiataj,
Granger – rzucił zły, a ona szybko pozbierała swoje rzeczy.
- Przepraszam i do widzenia, profesorze – rzuciła i
uciekła z pomieszczenia.
Jak będzie mogła spojrzeć mu ponownie w oczy?
Oboje czuli zażenowanie i wstyd. Ona, bo to był jej
nauczyciel, w dodatku taki, który od samego początku bardzo jej nienawidził,
niewiadomo dlaczego. On, bo był nauczycielem, szpiegiem doskonałym,
śmierciożercą... i tak bardzo nienawidził siebie i swojego ciała, że to nie
mieściło się w głowie. A ona go zobaczyła, zobaczyła jego największą słabość,
czyli blizny i oparzeliny na całym ciele.
Lepiej, żeby nikt więcej się o tym nie dowiedział.
***
Hermiona wybiegła z lochów, jakby coś ją goniło i
wpadła do Wielkiej Sali, gdzie akurat trwało śniadanie. Ludzie od razu zwrócili
uwagę na dziewczynę, z rozwianymi, brązowymi lokami, zarumienionymi policzkami
i oczami zaczerwienionymi od płaczu. Delikatnie przygryzła wargę i usiadła tuż
obok Ginewry, która ze złośliwym uśmieszkiem wpatrywała się w przyjaciółkę,
zastanawiając się co spowodowało, że Hermiona wyglądała tak, jak wyglądała.
Nachyliła się do przyjaciółki.
- Co takiego się wydarzyło? Wyglądasz jakby najpierw
było źle, a później bardzo przyjemnie. Albo na odwrót. – Ginewra zachichotała
cicho, a jej starsza koleżanka obrzuciła ją ponurym spojrzeniem.
- Nie ważne, co się wydarzyło, ale idziesz w bardzo
złym kierunku, Ginny. Do niczego nie doszło – powiedziała twardo i bardzo
pewnie, chociaż wiedziała, że okłamuje rudowłosą. Może i do niczego nie doszło,
ale zobaczenie mężczyzny w samym ręczniku nie było… normalne.
- Jasne, jasne… Rumiane policzki, rozwiane włosy,
zaczerwienione oczy… Jesteś pewna, że nie chcesz mi czegoś powiedzieć?
Hermiona rozejrzała się dookoła i zauważyła kilka
ciekawskich spojrzeń. Lavender i Parvati próbowały wychwycić jak najwięcej
szczegółów z ich rozmowy, nawet nie ukrywając, że podsłuchują. Naciągały szyje
jak żyrafy, łowiąc każde słowo. Naprzeciwko Hermiony Ronald przyglądał się im w
milczeniu, z dziwną miną. Tylko Harry wydawał się w ogóle nie być tym
zainteresowany i powoli jadł śniadanie.
- Nie tutaj – powiedziała w końcu, pasując. –
Porozmawiamy później. Albo w weekend, bo wieczorem znowu mam zajęcia. –
Spojrzała uważnie na przyjaciółkę, mając nadzieję, że zrozumie co kryje się pod
pojęciem wieczornych zajęć. – Dobrze, Ginny?
- Och, jasne – uśmiechnęła się szeroko. – Wiesz, że
w ostatnią sobotę września jest wyjście do Hogsmead? Pójdziemy razem? –
spytała, bardzo szybko zmieniając temat. – Fred i George, mimo iż strach
wychodzić na ulice, postanowili otworzyć kolejną filię dla swoich Magicznych
Dowcipów, więc uważają, że Hogsmead to najlepsze miejsce. Chciałabym do nich
wstąpić. – Ginny uśmiechała się lekko. Była niewiarygodnie szczęśliwa. – No i
Miodowe Królestwo… trzeba uzupełnić zapasy słodkości na jesienne i zimowe wieczory…
jeśli nie ma się co robić – po tych słowach puściła oko do przyjaciółki i
sięgnęła po pierwszego tosta z masłem orzechowym.
- Pójdziemy, pójdziemy. Tylko nie sądziłam, że będą
nas wypuszczać do miasteczka, szczególnie teraz, kiedy Voldemort atakuje niektóre
rodziny dla samej zabawy – powiedziała i skrzywiła się na samą myśl o tym.
- Nałożyli ochronne zaklęcia również na miasteczko –
powiedziała, po czym widząc spojrzenie przyjaciółki dodała: - pytałam się
wczoraj o to McGonagall. – Wzruszyła ramionami, jakby to było coś normalnego. –
Czym dzisiaj zaczynasz?
- Transmutacją i… o nie – jęknęła z przerażeniem,
spoglądając na swój plan zajęć. Ginny widząc minę przyjaciółki zajrzała jej
przez ramię i zachichotała. – Transmutacja, dwie godziny eliksirów i zielarstwo?
Powodzenia na zajęciach, Hermiono – uśmiechnęła się szeroko i uchyliła przed
ręką przyjaciółki. – Nie bij, to nie ja tworzyłam taki plan zajęć.
- Świetnie, cudownie… Cały dzień eliksirów, od rana
do nocy… I za ponad godzinę znowu muszę iść przelać kolejny – westchnęła cicho
i w końcu zaczęła nakładać sobie jedzenie na talerz. – Więc muszę w końcu coś
zjeść, bo nie wiem kiedy będzie mój następny posiłek – blady uśmiech pojawił
się na twarzy dziewczyny. Sięgnęła po gorące tosty z masłem i miseczkę z dżemem
dyniowym. Była głodna i zamierzała się najeść, nawet jeśli będą się na nią
dziwnie patrzeć.
- Nie poznaję cię, Hermiono. Kiedy ostatnio tak
wiele nałożyłaś sobie na śniadanie? – Ginewra z wyraźnym rozbawieniem patrzyła,
jak jej przyjaciółka w zadziwiającym tempie pochłania tosty z dżemem dyniowym,
jajecznicę, paszteciki i dwa udka z kurczaka.
- Spadaj – warknęła, przy okazji opluwając swój
talerz kawałkami jajecznicy i tostów. Lavender i Parvati krzyknęły z
obrzydzenia, ale zaraz odwróciły wzrok, gdy Hermiona spojrzała na nie ze
wściekłością.
- Hermiona! Na mnie ciągle wrzeszczysz, że się
obżeram, a sama co robisz? – Ronald spojrzał na nią krzywo. Dziewczyna
spojrzała na niego ostro i warknęła przez zaciśnięte zęby, jak wściekły pies.
Była głodna i nienawidziła, gdy ktokolwiek, a zwłaszcza Ron, miał do niej o coś
pretensje czy wytykał jej błędy. Ginewra się roześmiała i lekko nachyliła do
przyjaciółki, kiedy zauważyła, że ta skończyła już przeżuwać śniadanie.
- Snape się na ciebie patrzy – szepnęła jej do ucha,
co spowodowało, że Hermiona wyprostowała się jak struna i odrzuciła widelec.
Sięgnęła po serwetkę i otarła usta, podczas gdy najmłodsza latorośl Weasleyów
zaśmiewała się z zachowania przyjaciółki. – Dalej mówisz, że nic się nie
wydarzyło?
- Och, odczep się! – Zła zebrała swoje rzeczy,
jeszcze dwa tosty z masłem i ruszyła do wyjścia, nawet nie patrząc w stronę
stołu nauczycielskiego. Wciąż czuła ten palący wstyd.
***
Tuż przed transmutacją ponownie przyszła do pracowni
mistrza eliksirów. Wiedziała, że go tam nie zastanie, a przynajmniej miała taką
nadzieję. Musiała tylko dokończyć miksturę, przelać do odpowiednich fiolek i
probówek i odstawić na przygotowane miejsce. Nic więcej. Z taką myślą zeszła
schodami w dół, aż do lochów. Zapukała do drzwi, a kiedy nikt jej nie
odpowiedział, weszła do środka.
W pomieszczeniu było pusto, ale duszno i gorąco.
Mikstury w kociołkach bulgotały, parowały i sprawiały, że było gorąco. Hermiona
odłożyła swoją szkolną torbę na pierwsze lepsze krzesło i podeszła do kociołka
z eliksirem, który stworzyła dzisiaj rano. Jeszcze raz spojrzała w recepturę.
Sięgnęła po probówkę z krwią jednorożca i dolała zawartość do eliksiru. Mocniej
podkręciła ogień pod kociołkiem i wzięła chochlę, powoli mieszając sześć razy w
jedną stronę i cztery razy w drugą, wpatrując się, jak płyn powoli zmienia
barwę. Zgasiła ogień i przysiadła na skraju ławki, patrząc jak eliksir nabiera
błękitno srebrnego koloru. Uśmiechnęła się. Udało jej się!
Sięgnęła po fiolki i powoli zaczęła przelewać do nich
eliksir. Robiła to starannie, aby niczego nie rozlać, nie uronić nawet jednej
kropli czegoś tak ważnego. Najpierw przelała wszystko do kolorowych probówek, a
dopiero później rozpoczęła zakręcanie ich. Przełożyła je do specjalnie
przygotowanego pudełka i zamknęła je. Sięgnęła po różdżkę i odwróciła się do
tablicy, w poszukiwaniu zaklęcia i hasła.
Granger, spal to!
Dwa razy przeczytała zaklęcie i hasło. Wiedziała, że
zaklęcie zostało wymyślone przez mężczyznę, ale była bardzo zaskoczona, że
używa on tak często łaciny – w zaklęciach, hasłach, eliksirach. Wzięła kawałek
pergaminu do ręki i podeszła bliżej drzwi. Rękę z różdżką wyciągnęła przed
siebie i powoli wyszeptała:
- Patefectum – coś kliknęło i drzwi rozsunęły się
przed nią. Zrobiła krok do przodu, ale niewidzialna bariera od razu odrzuciła
ją do tyłu, więc zrozumiała, że bez hasła nie przejdzie. Ponownie wyciągnęła
przed siebie różdżkę i dodała: - Cum tacent clamant. – Dopiero po wypowiedzeniu
tego krótkiego hasła bariera opadła i spokojnie mogła przekroczyć próg. Krótkim
zaklęciem podpaliła kartkę pozostawioną przez mistrza eliksirów i wzięła w ręce
pudełko z tuzinem probówek. Odłożyła to wszystko na jedną z wielu półek i
ponownie zablokowała dostęp do pomieszczenia.
Do rozpoczęcia zajęć pozostało jej zaledwie pięć
minut i sześć pięter różnicy. Była pewna, że po raz pierwszy się spóźni, ale to
tak bardzo nie zaprzątało jej głowy. Teraz krążyło po niej co innego. Mistrz
eliksirów nabierał do niej zaufania, co z jednej strony dziwiło ją, ale z
drugiej bardzo cieszyło.
Powoli szli w dobrym kierunku.
[1]
Patefecum – łac. Otwierać, uprzystępnić, otworzyć.
[2] Cum
tacent clamant – łac. Milczenie jest wymowniejsze od mowy. Cyceron, dosł.
„Milcząc krzyczą.”
Super ; ) Powoli, powoli się rozkręca . Akcja w łazience niezła ;D Już nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć jak to się wszystko między nimi potoczy ... Duuuużo, dużo weny ! Pisz szybciutko, bo jestem strasznie niecierpliwa ;p
OdpowiedzUsuńA.
Ta wena to mi się przyda, bardzo przyda. Na chwilę obecną, o zgrozo!, nie mam jej w ogóle. Stanęłam w jednym punkcie i nie wiem jak mam dalej ruszyć z tym tekstem :(
UsuńPozdrawiam <3.
Nie ma za co dziękować, sama przyjemność :)
OdpowiedzUsuńHistorię uwielbiam, życzę weny i kolejnego rozdziału jak najszybciej się da :*
Jak zwykle cudnie, wciągająco, ciekawie.
OdpowiedzUsuńTym razem na błędy nie zwracałam uwagi, bo za dobrze mi się czytało, więc czy są nie wiem;p
Zaczynam uwielbiać tą historię <3!
Gdybyś mogła informować mnie o nowościach, byłabym zobowiązana. Powiadomienia możesz zostawiać w SPAMie http://intheblackrain.blogspot.com :3
Następny rozdział... Dziękuję!
OdpowiedzUsuńŚwietnie, chyba zaczynam się zakochiwać... W opowiadaniu oczywiście. Mi również za dobrze się czytało, żeby zwracać uwagę na błędy. :)
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział. <3
~M.
Jestem jednoczęśnie zasmucona i jednocześnie cieszę się jak małe beztroskie dziecko w sklepie ze słodyczami, a w dłoni ma kupon na dowolną ilość łakoci... Mniam ;)
OdpowiedzUsuńJuż wyjaśniam -> jestem szczęsliwa bo przeczytałam, a to co czytam jest dobre, jednocześnie wiedząc, że aktualnie nie ma następnej notki. To tak jak bycie zparaliżownym, bycie w stanie odrętwienia. Wiesz, że chcesz coś dostać, ale nie jesteś w stanie samemu to zdobyć ;D Taki układ współpracy :P
Piszesz bardzo dobrze, choć za bardzo nie mam predyspozycji, by profesjonalnie oceniać. :P Jaka już moja przypadłość początkującego ;]
Liczę na kolejny post już w niedługim czasie i niech Wena będzie z tobą zawsze, nawet gdy nie masz pod ręką kartki i długopisu, klawiatury i ekranu :P
Ale mnie wzięło na pisanie :P
Zapraszam do mnie
Pozdrawiam i życzę weny
ALesha ;)
To jest cudowne! *,* Kocham twój styl pisania <3
OdpowiedzUsuńhttp://harrymione-diary.blogspot.com/
Osobiście uważam przyjście chwilę wcześniej za bardzo kulturalne - przecież stara się być wcześniej, biorąc pod uwagę, że coś ją może na chwilę zatrzymać. Nie rozumiem co on wymyśla.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
Ach, a więc zagadka Veritaserum rozwiązana :D
OdpowiedzUsuńMuahahahaha xD Przepraszam cię, ale... SEVERUS W SAMYM RĘCZNIKU! Hahahaha! xDDD
Ja nie mogę... xD Naprawdę sienei spodziewał, że to mogła by być ona? Trzeba było nie optwierać, albo sięubrać, albo coś! xD