Nie wiem jakim cudem zaczęło mi się tak łatwo ich pisać. Hermiona i Severus są dziwni, przynajmniej takie mam wrażenie, że udało mi się zrobić ich dziwnych. Staram się jak mogę by rozdziały miały przynajmniej dziesięć stron długości. Jak na razie mi to wychodzi, a ostatni rozdział był jak na razie najdłuższy ze wszystkich możliwych. Bardzo cieszą mnie wasze komentarze, zwłaszcza te, w których pytacie o kolejne rozdziały. To sprawia, że chce mi się dalej pisać, że chcę dalej dla was tworzyć. Muszę jednak wam powiedzieć, że nie jestem w stanie pisać rozdziałów i dodawać co tydzień czy dwa tygodnie, więc błagam, nie pośpieszajcie. Obiecuję, że opowiadania nie porzucę, ale musicie być cierpliwi. ;).
Kochani, kochani! Dziękuję bardzo za przekroczone 10 tysięcy wyświetleń! Za tych dziewięciu obserwatorów! Za wszystko bardzo, bardzo wam dziękuję! Jesteście cudowni i mam nadzieję, że was nie zawiodę nigdy. Rozdział wyszedł mi... dziwny. Przynajmniej takie jest moje wrażenie. Jak jest naprawdę? Nie wiem, oceńcie sami :). Zapraszam do podstron, zwłaszcza tych o bohaterach, których cały czas uzupełniam. Co jeszcze... Hm, sama nie wiem. Może... Już wiem! Dziękuję wszystkim, którzy udostępnili mojego bloga na swoich stronach. Między innymi dziękuję Chłopcu, który przeżył, Pierdole szkołę, idę walczyć z Voldemortem, Jaram się tym jak Bellatrix Voldemortem, Nie śpię, bo pilnuję Hogwartu i kilku innym. Dziękuję, a teraz życzę wszystkim...
Miłego czytania!
Nie potrafiła pozbyć się dziwnego wrażenia, że wciąż
jest coś nie tak. Że relacja z mężczyzną zeszła z toru uczennica-nauczyciel na taki,
którego określić nie potrafiła. Czuła, że coś się zmieniło, ale nie wiedziała
kiedy i w jaki sposób. Wszystko stawało się bardziej swobodne między nimi,
nawet jeśli ciągle na nią krzyczał i miał o coś pretensje. Dawniej nawet by jej
nie dotknął, a teraz? Coraz częściej łapała się na tym, że zwraca uwagę na to,
jak mężczyzna się zachowuje. Przypatruje mu się i cieszy, gdy on również na nią
zerka. Wiedziała jednak, że to chore.
- Miona? Słuchasz mnie czasem? – Usłyszała oburzony
głos Ginewry i spojrzała na nią przepraszająco. – Na Merlina, Hermiono, co się
z tobą dzisiaj dzieje? Jesteś nieobecna i, mam wrażenie, że ciągle jesteś
słaba. Stało się coś? – spytała. W jej głosie nie było już nagany, można było odnieść raczej
wrażenie, że rudowłosa jest zmartwiona nietypowym zachowaniem panny Granger.
- Tak, przepraszam, zamyśliłam się – mruknęła cicho
i spojrzała na Ginewrę. Ronald, który siedział obok niej, popatrzył na nią z
dziwną miną. – Nie, Ginny, nic się nie stało. Chociaż… Porozmawiamy później –
rzuciła w końcu.
- Dlaczego nie teraz? – spytał Ron z oburzeniem w
głosie.
Hermiona rzuciła
mu ostre spojrzenie.
- Właśnie dlatego, żebyś ty nie musiał niczego
słuchać, Ron – powiedziała chłodno. Spojrzał na nią oburzony tym, jak się do
niego odezwała.
- Co się z tobą dzieje, Hermiona? – spytał wściekły.
– Zachowujesz się jak nie ty, od momentu, kiedy zaczęłaś współpracować z tym
dupkiem! – Niemalże warknął. Twarz mu poczerwieniała ze złości, aż po cebulki
rudych włosów. – Nie zachowujesz się jak nasza przyjaciółka. Czy ty wiesz co
ostatnio się u nas dzieje? Co Harry musi przeżywać? Czym musi się zajmować?!
Nie, to cię w ogóle nie interesuje! – podniósł głos, teraz patrzyli na nich już
nie tylko ci, którzy siedzieli najbliżej, ale prawie cała Wielka Sala. Hermiona
spojrzała na niego ze złością.
- Oczywiście, jasne, zawsze tylko ty, ty i ty! Czy
ty w ogóle wiesz co JA muszę robić? Czym JA się zajmuję?! – Wstała, patrząc na
swojego przyjaciela. – Jak możesz być taki egoistyczny! Myślisz, że nie martwię
się o Harry’ego i innych?! Ciągle się martwię, ale ty jak zwykle tego nie
widzisz! – krzyknęła. Kilka osób spojrzało na nią z dezaprobatą. Ronald
również.
- I kto tu jest egoistą? Zamykasz się w tych lochach
i to z kim?! Z mordercą, Hermiono, z mordercą! – krzyknął. Na to, Hermiona
zrobiła pierwszą rzecz, jaka jej przyszła na myśl. Wzięła zamach i uderzyła
Rona w twarz.
Rudowłosy Złapał się za policzek. Hermiona miała
dużo siły, o czym, niestety, nie on pierwszy – i pewnie nie ostatni – się
przekonał. Od stołu Ślizgonów dało się słyszeć głośne syknięcie. Zerknęła w
tamtą stronę i z pewną dumą zauważyła minę Malfoya. Chłopak w końcu doskonale
pamiętał, jak mocne było uderzenie tej dosyć drobnej Gryfonki.
Ani Ron, ani Hermiona nie zdążyli niczego powiedzieć,
bo tuż obok nich pojawił się Mistrz Eliksirów. Dziewczynie wydawało się, że
mężczyzna po prostu się tam zmaterializował.
- Weasley, minus pięćdziesiąt punktów za zakłócanie
śniadania – powiedział cicho, patrząc prosto na wściekłego Ronalda. – Kolejne minus
pięćdziesiąt punktów za obrażanie nauczyciela i… tak, myślę, że miesięczny
szlaban z panem Filchem ci się przyda. Może to choć trochę cię utemperuje,
Weasley – odparł chłodno, z wyczuwalną kpiną w głosie.
Ron poczerwieniał jeszcze bardziej, o ile było to w
ogóle możliwe.
- A Hermiona nie dostanie punktów ujemnych?
Szlabanu? – warknął przez zaciśnięte zęby. – Och, czyżby znalazł pan sobie
nowego pupila? – spytał chłodno. Hermiona zakryła usta dłonią. On był
nienormalny!
- Tak bardzo chcesz, żeby twój dom stracił jeszcze
więcej punktów? – spytał kpiąco, patrząc na niego. – Granger, podziękuj koledze
– zwrócił się do brunetki. – Od jutra codziennie masz przychodzić do mnie na
szlaban i tak przez najbliższy miesiąc – odparł i spokojnie odszedł do stołu
nauczycielskiego. Hermiona ponownie usiadła na swoim miejscu. Wbiła wzrok w swój talerz.
Cholera,
cholera, cholera! Czy wszystko od samego rana musi być pod górkę? Nie może być
prościej? Cholerny Ronald i jego duma!,
warknęła w myśli, wściekła na swojego przyjaciela. Miała jeszcze więcej czasu spędzać
z Mistrzem Eliksirów? Lada moment a przestanie sypiać u siebie i zacznie
nocować w swojej pracowni eliksirów.
- Gratulacje, Ron – warknęła Ginny, patrząc na
brata. – Wiedziałam, że jesteś głupi, ale nie sądziłam, że aż tak! Dobrze
wiedziałeś, że Hermiona ma takie, a nie inne zadanie. Po co się wściekałeś? Po
co masz do niej pretensje? To, że ty nie masz aż tak ważnego zadania nie
oznacza, że musisz się nad nią znęcać! – Ginny była stanowcza, kiedy patrzyła
na swojego starszego brata. Miała dosyć jego zachowania, jego dziwnej
zaborczości, mimo iż jego i Hermiony tak naprawdę, oprócz przyjaźni, nic nie
łączyło.
- Lada moment i będzie jego cholernym pupilem, a ty
jeszcze ją bronisz?! Spędza z nim większość czasu, nie wiesz co tam robią! – krzyknął
na swoją młodszą siostrę.
- Wiem co tam robią, Ron! Tworzą eliksiry! ELIKSIRY!
– Patrzyła na niego z odrazą. Z każdym dniem czuła coraz większą niechęć do
swojego starszego brata. Coraz bardziej miała dosyć jego i jego zachowania oraz
niewyobrażalnej zaborczości i dzikiej zazdrości. To nie było normalne.
- Oczywiście, a w przerwach między warzeniem
eliksirów na pewno siedzą po dwóch przeciwnych stronach sali i nawet na siebie
nie patrzą – powiedział z kpiną. Hermiona uderzyła dłonią w stół, patrząc na
przyjaciela. Czy jednak mogła go nadal nazywać swoim przyjacielem?
- Cholera, Ron, co ty sobie wyobrażasz?! Jesteś
zazdrosny, jesteś wściekły… I o co niby?! No o co? – warknęła zła. Spojrzała na
Ginny. – Odechciało mi się jeść, idę stąd – rzuciła i, nie czekając na
czyjąkolwiek odpowiedź, wyszła z sali.
- Brawo, Ronaldzie, brawo – warknęła Ginny. Wzięła
serwetkę, nałożyła na nią kilka tostów i wyszła z sali za przyjaciółką,
odprowadzana wściekłym spojrzeniem brata.
***
Na szczęście nie musiała daleko szukać Hermiony.
Znalazła ją na błoniach, niedaleko szklarni, w której dziewczyna miała za
chwilę zaczynać zajęcia. Podeszła do niej i usiadła na trawie, tuż obok
przyjaciółki. Podsunęła jej serwetkę z tostami.
- Jedz, na śniadaniu prawie nic nie tknęłaś –
mruknęła cicho. – Przepraszam za mojego brata, wiesz przecież jaki on jest.
Czasami sama mam ochotę go udusić za jego głupie gadanie – westchnęła. Hermiona
sięgnęła po jeden z tostów.
- Wiem jaki jest, ale to nie zmienia faktu, że jest
mi przykro. Mówił to tak, jakbym nic nie robiła, tylko siedziała w lochach,
dumna i szczęśliwa – powiedziała cicho. Zaczęła odwijać rękaw swetra, gdzie
miała świeżo zasklepioną ranę, długą na całe przedramię. – To robię na
porannych zajęciach ze Snapem, Ginny. To nie jest ani miłe, ani przyjemne.
Ginewra złapała przyjaciółkę za rękę i obejrzała jej
ranę. Spojrzała na nią ze strachem.
- Hermiona, co to jest?! – oburzyła się. – Co on ci
zrobił? – strach malował się w brązowych oczach.
- Ginny, to nic takiego – westchnęła, zabierając
rękę i opuściła rękaw. – To moje zadanie. Jestem tam głównie po to, żeby oddawać krew do
eliksirów. Nic na to nie poradzę. Chcę pomóc.
- Oddając krew do eliksirów? To przesada. Jaki
eliksir potrzebuje krwi? I czemu to ktoś inny nie może jej oddać? – spytała, po
czym z zaskoczeniem stwierdziła, że Hermiona zaczęła się rumienić. Dlaczego się
rumieniła?
- Bo nie każdy może oddać krew, Ginny. Ja mogę, bo
to musi być krew dziewicy – powiedziała, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
Wbiła wzrok w swoje kolana. – A jak dobrze wiesz, ja akurat nadaję się do tego
zajęcia idealnie – westchnęła cicho.
- Ja mogę oddawać razem z tobą na zmianę –
powiedziała, patrząc na nią. – Skoro i tak nie pomagam Harry’emu, to nie bardzo
mam co robić. Przynajmniej nie będziesz co chwilę cięta. Co ty na to?
- Nie zgadzam się, Ginny. To moje zadanie, a moje
zdanie mam wykonywać tylko i wyłącznie ja. Muszę po prostu trochę bardziej o
siebie dbać, bo teraz, niestety, nie dbam jak powinnam i już rano mi się
oberwało – przyznała. – Zemdlałam w czasie pobierania krwi i właśnie za to mi
się oberwało. – W końcu spojrzała na przyjaciółkę. Zapięła guziki przy rękawie
koszuli. Naciągnęła szkolny sweter na swoją dłoń najmocniej jak się dało.
- Dlaczego ci się oberwało za to, że zemdlałaś? –
spytała. To było dla niej nie do pomyślenia.
- Bo byłam niewyspana. Powiedział, że powinnam o
siebie dbać, skoro wiem, co mam do zrobienia. Wiem też, że miał rację, Ginny –
powiedziała, zauważając, że przyjaciółka chce jej przerwać – Miał rację, bo
powinnam być wyspana, najedzona, wypoczęta i wyluzowana. A przyszłam do niego
niewyspana, bez śniadania i w dodatku zdenerwowana samym pobieraniem krwi.
Wiesz jak ja tego nie lubię. – Oparła się na łokciach i wyciągnęła nogi przed
siebie. Spojrzała w stronę jeziora.
- Wiem – powiedziała w końcu Ginny. – Mimo to
powinnaś jednak jakoś to przerwać, znaleźć sobie kogoś innego do pomocy,
przecież będziesz mdlała co chwilę – westchnęła.
- Trudno. Może się kiedyś przyzwyczaję. Snape, wbrew
wszystkiemu co mówią, nie jest taki zły. Pomógł mi, kiedy zemdlałam. Zajął się
mną, żebym przypadkiem nie spadła z kozetki, na której siedziałam. No i nie
pozwolił mi od razu zabrać się za swoje zadanie, tylko najpierw zmusił mnie do
zjedzenia obfitego śniadania, w dodatku całkiem smacznego – powiedziała i
uśmiechnęła się mimowolnie. – On nie jest taki zły.
- Gdybym cię nie znała, to stwierdziłabym, że się
zakochałaś – powiedziała rozbawiona Ginny i podniosła się z trawy. – Idę, zaraz
zaczynam transmutację, a wiesz jaka jest McGonagall. Gdyby mnie złapała na korytarzu w czasie zajęć z tym nowym... – Ginewra wywróciła oczami
i uśmiechnęła się do przyjaciółki. – Nie przejmuj się tak moim bratem,
przejdzie mu. – Ucałowała ją w policzek i odeszła w stronę szkoły.
Hermiona jeszcze przez chwilę przyglądała się swojej
przyjaciółce, która z każdym krokiem robiła się mniejsza, aż w końcu zniknęła
za wielkimi drzwiami, prowadzącymi do Sali Wejściowej. Westchnęła. Insynuacje
Ginewry były niedorzeczne, ale zasiały w Hermionie małe ziarenko niepewności.
Nie wiedziała o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi i to ją najbardziej
martwiło. Podniosła się jednak z trawy, zauważając, że coraz więcej uczniów
wychodzi z zamku i kieruje się w stronę szklarni. Otrzepała szkolną spódniczkę
i podeszła bliżej wejścia, gdzie stała już mała grupka Ślizgonów, trzech
Krukonów, jeden Puchon. Rozejrzała się wokół.
- Brawo, Granger! – Usłyszała głos jednego ze
Ślizgonów i spojrzała w tamtym kierunku. Blaise nonszalancko opierał się o
drzwi szklarni i patrzył na dziewczynę z lekkim rozbawieniem w szmaragdowych
oczach. – Co jak co, ale po tobie takiego temperamentu się nie spodziewałem –
powiedział i wyprostował się. Blaise był bardzo wysoki, miał prawie dwa metry
wzrostu. A może i więcej?
- Widać, że jeszcze mnie nie znasz, Zabini –
powiedziała i uśmiechnęła się do niego. Czarnoskóry przewrócił oczami, patrząc
na brązowooką Gryfonkę.
- Widocznie masz rację – przyznał. – Cóż, prędzej
takiego temperamentu spodziewałbym się po rudej, ale dzisiaj przeszłaś samą
siebie. Widzę, że przesiadywanie z naszym Mistrzem Eliksirów bardzo wpływa na
twój charakter – zaśmiał się. – Ale dobrze zrobiłaś, Weasleyowi się należało.
Pokręciła głową. No tak, Ginny na pewno sporo pisała
do Blaise’a, więc wiedział więcej niż powinien. Ciekawe jak dużo mu
powiedziała?
- No widzisz, Malfoy może ci powiedzieć jakie to
uczucie, kiedy dostaje się ode mnie po twarzy. – Uśmiechnęła się uroczo. Blaise
zaśmiał się głośno, słysząc słowa dziewczyny. Draco spiorunował ich wzrokiem.
- Zamknij się, Granger – syknął zły Malfoy. Blaise
położył przyjacielowi dłoń na ramieniu.
- Lepiej się uspokój – rzucił do niego. Draco
spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela. Był wściekły.
- Jak możesz się z nią jednoczyć? Przecież to
szlama! – warknął na Blaise’a i od razu zrozumiał, że przesadził. Hermiona nie
poruszyła się, patrzyła na nich. Nie popłakała się, nie złościła się. Po prostu
patrzyła, wiedząc, że Blaise zaraz wybuchnie. Mogła zauważyć, że murzyn spiął
wszystkie mięśnie.
Draco uświadomił sobie, że posunął się za daleko.
Blaise był jego przyjacielem od dziecka, razem
dorastali.. Znali się od zawsze, wiedzieli o sobie wszystko i nie mieli przed
sobą tajemnic. Draco wiedział więc, że Zabini, mimo iż był czarodziejem czystej
krwi, to gardził obrażaniem mugoli, szlam i czarodziejów półkrwi. Nigdy nikogo
nie znieważył, bo uważał, że to po prostu głupie. Był chyba najbardziej
tolerancyjny ze wszystkich czarodziejów czystej krwi. Zawsze, ilekroć ktoś przy
nim mówił o innych w obraźliwy sposób, zwracał na to uwagę i ganił ich,
zwłaszcza Dracona, który średnio dwa razy w tygodniu nazywał kogoś szlamą.
Zachowanie Blaise’a było godne podziwu.
Hermiona założyła ręce na piersi, patrząc wprost na
blondyna. Chłopak przełknął ślinę, widząc gniew w oczach przyjaciela.
- Przeproś ją teraz, Draco – powiedział chłodno Zabini,
patrząc na przyjaciela.
- Blaise, zostaw to. – Hermiona wywróciła oczami.
Ten jednak zbył ją machnięciem ręki, patrząc na przyjaciela.
- Blaise, chyba oszalałeś! – Malfoy prychnął z
irytacją. Jeszcze czego, dziedzic fortuny Malfoyów, Ślizgon z dziada pradziada,
czysto krwisty arystokrata i Śmierciożerca miałby kajać się przed szlamą?
Przecież to było nie do pomyślenia!
- Nie, nie oszalałem. Przeproś Hermionę.
Blaise był stanowczy i nie zamierzał odpuścić. Draco
patrzył na przyjaciela z mieszaniną złości i niechęci. Mierzyli się
spojrzeniami przez dłuższą chwilę, ale to blondyn pierwszy odwrócił wzrok i zły
na siebie od razu zrozumiał, że przegrał. Po raz kolejny przegrał walkę na
spojrzenia ze swoim przyjacielem. Siarczyście zaklął pod nosem, po czym
spojrzał na dziewczynę z wyraźną niechęcią i złością w głosie.
- Przepraszam, Granger – syknął zły. Hermiona
wzniosła oczy ku niebu.
- Takie przeprosiny, Draco, możesz sobie podarować –
rzucił Blaise, ale wydawał się być bardziej rozbawiony niż zły. – Chyba dalej
nie potrafisz przepraszać, co? – zakpił. Malfoy spiorunował go wzrokiem.
- Odczep się – warknął. – Jeszcze chwilę będziesz
jej bronił, a zacznę myśleć, że się zakochałeś w tej Szla… - zaczął, ale widząc
spojrzenie przyjaciela, urwał w połowie słowa i szybko je zmienił. – W tej
Granger – dodał i odetchnął, kiedy nauczycielka zielarstwa podeszła pod szklarnię.
Mógł przerwać tą żenującą wymianę zdań, w której on był największą ofiarą.
Hermiona pokręciła głową i spojrzała na Blaise’a.
- Dzięki, ale wiesz, że nie musiałeś – powiedziała,
jednak się uśmiechnęła.
- Musiałem – odparł swobodnie i kurtuazyjnie
przepuścił ją w drzwiach. – Panie przodem – powiedział rozbawiony. Roześmiała
się i przeszła pierwsza. Gdzieś za nimi szedł Harry z obrażonym Ronem. Obaj
jednak byli zdziwieni. Nie mieli pojęcia, co może znaczyć zachowanie Blaise’a.
Hermiona rozmawiająca ze Ślizgonem? Śmiejąca się z czegoś, co on mówi? Ślizgon
przepuszczający kogokolwiek w drzwiach? Ron zazgrzytał zębami ze złości, kiedy
zauważył, jak Blaise opiera dłoń na ramieniu dziewczyny i pochyla się nad nią. Powiedział
jej coś do ucha, a wyglądało to, dla zazdrosnego Ronalda, jakby ją całował.
Hermiona spojrzała na pochylającego się nad nią
Ślizgona z rozbawieniem. Wiedziała, że między nimi nigdy nic nie będzie. Nie
chciała, by było. Blaise był fajnym przyjacielem, nic poza tym. No i coś
iskrzyło między nim a rudowłosą. Uśmiechnęła się na samą myśl.
- Weasley się tu patrzy. – Blaise mruknął to w
okolice szyi osiemnastolatki. Zadrżała lekko, czując jego oddech na swojej
szyi. Spojrzała na niego.
- Wiem – przyznała cicho.
- Wygląda, jakby chciał mnie zabić – rzucił. Jedną
dłoń oparł o ławkę za dziewczyną, tym samym lekko przypierając ją do blatu.
Musiała powstrzymywać się, by nie wybuchnąć śmiechem. Wiedziała, do czego
zmierzał. – Myślisz, że mnie zabije, kiedy dłużej będę się tak opierał? –
spytał. Skutecznie zasłaniał dziewczynę, co, przynajmniej od strony Rona i
Harry’ego, wyglądało, jakby ją całował. Reszta klasy, włącznie z nauczycielką,
widziała, że to zwyczajna rozmowa, chociaż przeprowadzana w dosyć nietypowej
pozycji. Zabini musiał się bowiem bardzo mocno pochylić, aby dosięgać do szyi
panny Granger.
- Myślę, że nie będzie miał z tobą szans –
powiedziała z rozbawieniem. – Tak jak ja nie miałabym szans, żeby cię teraz
odepchnąć, prawda? – spytała, patrząc na niego. Uśmiechała się jednak cały
czas.
- Prawda – przytaknął. – Ale Weasley wygląda trochę,
jakby chciał mnie rozszarpać – powiedział. Już z trudem powstrzymywał śmiech. –
Coś jest między wami?
- Nie! – zaprzeczyła, może zbyt gwałtownie. – Nic między
nami nie ma, nie było i nie będzie. Zresztą, Blaise, to nie miejsce na taką
rozmowę – powiedziała, zauważając jego spojrzenie. Badawcze, przeszywające na
wskroś, tak bardzo podobne do spojrzenia, jakim często obdarzał ją Severus
Snape. Na samo wspomnienie speszyła się i spuściła wzrok.
Blaise był inteligentny. Był także doskonałym
obserwatorem i zauważał pewne szczegóły, zwłaszcza te, które inni chcieli
ukryć. Spojrzał badawczo na zarumienioną brunetkę. Co ją tak zawstydziło?
- Porozmawiamy później – rzuciła tylko, wiedząc, że
Blaise będzie chciał dowiedzieć się czegoś więcej. Chłopak kiwnął głową i w
końcu się odsunął. Zarumieniona brunetka usiadła do swojej ławki i wbiła wzrok
w roślinkę, która stała przed każdym z uczniów.
Czuła na sobie nieprzyjemne spojrzenie Ronalda,
który siedział tuż za nią. Wiedziała, że chłopakowi nie podobają się żadne
kontakty ze Ślizgonami, których po prostu nienawidził. Hermiona z jednej strony
go rozumiała, z drugiej jednak uważała, że każdemu należy się szansa. Tak było
właśnie z Blaise’m. Był Ślizgonem, ale jednocześnie był także jej przyjacielem.
To stało się nagle, prawdopodobnie dzięki temu, że on pojawił się wtedy, gdy potrzebowała
czyjejś bliskości. A Zabini nie zachowywał się jak typowy arystokrata z rodziny
czystej krwi. Przynajmniej nie wtedy.
Dopiero teraz, po rozmowie z Ginny i krótkiej
wymianie zdań z Blaise’m zrozumiała, jak wiele straciła przez codzienną pomoc
Mistrzowi Eliksirów. Odsunęła się od tych, na których jej najbardziej zależało,
okazało się, że nie ma już tyle czasu dla nich, nie wiedziała co się u nich
dzieje, co się zmieniło.
A zmieniło się wszystko.
Oddaliła się od tych, przy których zawsze miała być.
Przestała się z nimi dogadywać, coraz częściej miała wrażenie, że ta przyjaźń,
która trwała sześć lat, i która wiele razy była już wystawiana na próbę, kolejnej
z prób nie wytrzymała. Ubolewała nad tym, zwłaszcza, że wszyscy byli w
niebezpieczeństwie. Nie dałaby rady, gdyby miała stracić któregoś z przyjaciół,
bez uprzedniego pogodzenia się z nim. Zwłaszcza z Ronem czy Harrym. Wbrew
wszystkiemu, byli dla niej najważniejsi. Harry’ego kochała niczym brata,
którego nigdy nie miała. Z Ronaldem sytuacja była zupełnie inna. Jeszcze przed
wakacjami Hermiona uważała, że między nimi coś mogłoby zaistnieć. Czuła nawet
pewnego rodzaju zazdrość, kiedy widziała jego i Lavender Brown w namiętnym
uścisku. Teraz to wszystko minęło, w tym miejscu pojawiło się zupełnie inne
uczucie, będące na granicy między przyjaźnią, a zwykłą niechęcią z powodu
wszystkiego, o co do tej pory miał do niej pretensje. Złościła się, gdy chłopak
mówił jej co ma robić, a to, niestety, w ostatnim czasie zdarzało się coraz
częściej. Nie miał do niej nawet cienia zaufania, nad czym osiemnastolatka
bardzo ubolewała. Traktował ją tak jakby była szczęśliwa, że musi spędzać całe
dnie w pracowni Mistrza Eliksirów, musi oddawać krew i słuchać jego ciągłych skarg,
których, przynajmniej w ostatnim czasie, było coraz więcej.
Bezmyślnie zajmowała się swoją roślinką, myślami
jednak wciąż była daleko, a już na pewno nie w szklarni numer trzynaście, w
której mieli tego dnia zajęcia.
Przesadzając Rapuśtnika do
drugiej, większej doniczki myślała o tym, co jeszcze musi zrobić. Od dzisiaj
zaczynała szlaban, a to oznaczało, że będzie spędzać w lochach jeszcze więcej
czasu niż do tej pory, czyli już prawie w ogóle nie będzie go miała dla
przyjaciół. Było jej z tym źle. Wiedziała też, że musi powiedzieć coś więcej
Blaise’owi, wyjaśnić sobie sytuację z Harry’m i Ronem oraz porozmawiać na
poważnie z Ginny. Rudowłosa Weasley najbardziej ze wszystkich zasługiwała na wyjaśnienia.
Ona Sama powiedziała Hermionie znacznie więcej niż by chciała.
Zasypała korzenie roślinki świeżą ziemią, po czym
podlała ją wodą ze specjalnym eliksirem. Liście i kwiaty Rapuśtnika, które
wcześniej skrupulatnie poodrywała, przełożyła do specjalnego pojemnika i
zaniosła na biurko nauczycielki. Kobieta uśmiechnęła się do niej, jednak
patrzyła na nią badawczo i Hermiona zrozumiała, że miało to związek z nietypową
relacją jej i Blaise’a. Odwzajemniła jednak uśmiech profesor Sprout i odwróciła
się, aby wrócić do ławki. Większość uczniów jeszcze pracowała nad roślinką, zwłaszcza
ci, którzy z zielarstwem zawsze byli na bakier. Neville również pochylał się
nad swoim stolikiem, ale Hermiona ze zdumieniem zauważyła, że chłopak wykonywał
już kolejne zadanie, bo przed nim stała już trzecia duża doniczka. Pełna podziwu
uśmiechnęła się i wróciła do swojej ławki.
Rapuśtnik, którym dzisiaj się zajmowali, był rośliną
całkiem sporych rozmiarów, z małymi, intensywnie zielonymi listkami i dosyć
dużymi kwiatami w różnych kolorach. Rósł on na krzakach, które osiągały nie
więcej niż pięćdziesiąt centymetrów, za to bardzo rozrastały się wszerz.
Rapuśtnika używano do tworzenia eliksirów, zwłaszcza tych leczniczych. Ich
kwiaty, zawsze miażdżone w moździerzu, wydzielały specyficzny płyn, który
powodował, że eliksiry stawały się silniejsze.
Hermiona, mimo iż była uczennicą wybitną, nie
przepadała za zielarstwem. Uważała, że są dziedziny magii, które wolałaby
ćwiczyć i które są bardziej pożyteczne od tego przedmiotu. Dla niej był on
mniej pożyteczny czy pomocny niż transmutacja czy eliksiry. Nie wspominała
jednak o tym nikomu i dalej się uczyła. A uczyła się naprawdę wiele.
Po raz pierwszy naprawdę chciała, by zajęcia już się
skończyły. Tak naprawdę wolałaby już koniec tego dnia, najbardziej męczącego ze
wszystkich, jakie do tej pory miały miejsce w tym roku szkolnym. Miała dosyć
tego, że zdążyła się już pokłócić z tymi, na których zawsze jej zależało. Po
raz pierwszy, mimo że jako pierwsza wykonała swoje zadanie, nie czuła się
najlepiej. Prawie pół litra krwi, które zostało jej upuszczone, sprawiło, że
dziewczyna wciąż czuła się trochę osłabiona. Wieczorem miała się zgłosić do Snape’a
na szlaban.
Westchnęła z ulgą, kiedy nauczycielka wypuściła ich
z cieplarni. Hermiona już miała wyjść, kiedy ktoś złapał ją za ramię, lekko,
ale stanowczo. Odwróciła się i uśmiechnęła, zauważając ciemną dłoń, należącą do
Blaise’a.
- Mieliśmy porozmawiać, pamiętasz? – spytał, patrząc
na dziewczynę. Kiwnęła głową.
- Pamiętam, ja tak łatwo nie zapominam o pewnych
sprawach – powiedziała i uśmiechnęła się do niego.
- To co, powiesz mi teraz o co chodzi z tobą i Snapem?
– spytał, a ona uniosła brew.
- O co chodzi? O nic nie chodzi – rzuciła. Powoli
ruszyli w stronę szkoły.
- No wcale! – Roześmiał się, patrząc na nią. -
Proszę cię, wszyscy już zauważyli, że coś jednak jest i nie jest to nic zwykłego.
No nie patrz tak. Normalnie zrobiłby awanturę na śniadaniu i odjął punkty nie
tylko Weasleyowi, ale tobie również. I nie dałby ci takiego delikatnego
szlabanu - tylko na miesiąc, w dodatku u niego. On nie lubi bawić się w
szlabany, zazwyczaj wszystkich wysyła do Filcha. Coś jest wobec tego na rzeczy.
No? Co to takiego?
- To nic – mruknęła i machnęła ręką. Zauważyła
jednak jego dziwne spojrzenie i westchnęła. – No dobrze, Blaise, powiem ci, ale
nie teraz i nie tutaj. W pokoju życzeń? Dzisiaj? Powiedzmy, że o… dwudziestej?
Wcześniej pewnie będę umierać na szlabanie – westchnęła, patrząc na niego.
Kiwnął głową.
- Czyli mam na ciebie czekać w pokoju życzeń? –
spytał, aby się upewnić. Byli już w połowie drogi do szkoły.
- Może przed pokojem? Jak będziesz w środku to nie
mam szans tam wejść, wiesz przecież jak działa magia tego pokoju. – Uśmiechnęła
się do niego. Już dawno puścił jej ramię, szli teraz spokojnie, rozmawiając.
Gdzieś za nimi szedł Ron, złorzecząc na przyjaciółkę i Harry, który nawet go
nie słuchał. Był zbyt zajęty rozmyślaniem o tym, co go czeka. Nie miał siły i
ochoty, by złościć się na Hermionę za to, że ostatnio tak często obcuje z
mężczyzną, który zabił ostatnią bliską mu osobę.
- To o dwudziestej wyjdę z pokoju i sprawdzę czy
jesteś – powiedział i odwzajemnił uśmiech dziewczyny. – Bo nie zamierzam
siedzieć na korytarzu, żeby przypadkiem nie spotkać kogoś takiego, jak Filch
czy Pansy – odparł i wywrócił oczami.
- A co Parkinson mogłaby tam robić? – spytała
zaskoczona.
- Nie znasz jej, ona może pojawić się wszędzie tam,
gdzie jest w danej chwili niepotrzebna. Całe szczęście, że już dała sobie
spokój z Draconem, bo to, jak za nim biegała i próbowała go w sobie rozkochać,
było co najmniej irytujące – zaśmiał się. Weszli po schodach i Blaise
kurtuazyjnie otworzył przed nią drzwi.
- Tak, wiem, pamiętam to. Przecież była wtedy
żałosna – powiedziała, kręcąc głową. – No dobrze, czyli mniej więcej o
dwudziestej w pokoju życzeń? Tylko błagam, Blaise, przynieś mi coś do jedzenia,
bo ja w końcu umrę z głodu przez Snape’a i jego zajęcia, jadam zaledwie jeden
posiłek dziennie – powiedziała spokojnie, jednak bardzo stanowczo.
Blaise roześmiał się, patrząc na nią. Kiwnął jednak
głową.
- Mówisz, że nasz Mistrz Eliksirów próbuje cię
zagłodzić? – spytał ze śmiechem. Spiorunowała go wzrokiem. – Cóż, jak będziesz
się głodzić, to schudniesz…
- Sugerujesz mi, że powinnam zrzucić trochę wagi? –
spytała, zatrzymując się i łapiąc pod boki. Spojrzała na niego groźnie, na co
on po prostu się roześmiał. – Nie śmiej się! – Uderzyła go w ramię. Nawet jeśli
miała siłę, to uderzenie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
- Słodka jesteś, kiedy się złościsz. Urocza -
powiedział z rozbawieniem, ale widząc jej wysoko uniesioną brew, pokręcił tylko
głową. – Nie martw się o swojego rudzielca – rzucił, jakby czytał jej w
myślach. – Poza tym, nic nas nie łączy. Nie powiedziała ci o tym małym
szczególe?
- Jeszcze nic was nie łączy – powiedziała tonem
nieznoszącym sprzeciwu. Wywrócił oczami, ale nie skomentował tego. – Zobaczysz,
uroczo będziecie wyglądać. Dobra, ja idę, bo spóźnię się na Transmutację, a
tego bym nie chciała – dodała i uśmiechnęła się. – Widzimy się w takim razie
wieczorem. Tylko błagam, zrób coś, nie chcę widzieć Malfoya w pobliżu.
- Nie martw się, pewnie o tej porze będzie znowu u
Snape’a. Próbują w końcu wymyślić coś, co pomoże mu się wyplątać z tej całej
chorej sytuacji, w jakiej się znalazł. Nie jest to jednak łatwe, bo nie można
go przecież narażać na śmierć – mruknął, ale tak, żeby dziewczyna to usłyszała.
Tylko ona. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Chorej sytuacji? Wyplątać? Blaise, o co chodzi? –
spytała zdziwiona. Zmarszczył brwi, patrząc na nią. Widać było, że powiedział za
dużo.
- O nic – mruknął niezadowolony. Teraz to Hermiona
złapała go za ramię.
- Porozmawiamy w pokoju życzeń – powiedziała. –
Informacja za informację to bardzo sprawiedliwa wymiana, nie sądzisz? – spytała,
patrząc na niego. Westchnął, ale kiwnął głową, patrząc na nią.
- Idź już lepiej na transmutację, bo wiesz jaka jest
McGonagall. – Uśmiechnął się trochę krzywo. – Idź już, idź. Porozmawiamy
wieczorem. Widzę pracowitą noc pełną rozmów, poważnych rozmów.
- Idę, idę. – Poprawiła swoją torbę na ramieniu. –
Tylko nie zapomnij, że nic z tej rozmowy nie wychodzi poza naszą dwójkę –
powiedziała, patrząc na niego. Kiwnął głową, uśmiechając się.
- Dobra, dobra, Granger. Uciekaj lepiej na zajęcia,
bo w końcu się spóźnisz i zaliczysz jeszcze jeden szlaban. Zacznę wtedy uważać,
że przez wakacje stoczyłaś się i rozpoczęłaś życie zbuntowanej Hermiony –
zaśmiał się. Dziewczyna przewróciła
oczami, rozbawił ją tym stwierdzeniem.
- Może zawsze byłam zbuntowana? – spytała ze
śmiechem, ale ruszyła w stronę schodów, żeby się nie spóźnić. Profesor
McGonagall nienawidziła spóźnień.
- Może. Ale prócz zbuntowania, jesteś też urocza,
złoszcząc się – zachichotał. Zawsze, kiedy mówił, że jest urocza, ona się
złościła. To dopiero było słodkie.
Pokręciła tylko głową i niemalże biegiem pokonała
schody.
Do rozpoczęcia transmutacji pozostały jej tylko trzy
minuty.
Spóźnię się.
Cholera, spóźnię się przez niego,
jęknęła w myśli, zła na samą siebie.
I na Blaise’a. Głównie na niego.